Powrót

Po dwóch dniach nieobecności – wreszcie dziś w domu, po 23 wieczorem. W kuchni – tyka głośno, zawzięcie, pewnie nowy zegar. Szukam go wzrokiem na szafce, przy świetle lampki nad zlewem ukazuje się w końcu oparty na parapecie, duży niczym moja głowa. Sekundnik jak palec wskazujący zrywa się rytmicznie, by wylądować z drżeniem na kolejnej kropce. Chrzęści.

Kiedyś nocą, w bezradnej bezsenności, tykały dwa zegary, w oddaleniu kuchni i pokoju, a ich dźwięk w miarę tykania rozkruszał się na kółka zębate i zapadki, skryte wewnątrz, słyszalne w końcu, w otchłani mrocznej ciszy.

Teraz jeszcze widok pędzącego asfaltu i oparów mgły. Pęd zwalnia od kiedy wjeżdżam na podwórko. Ostatnie chwile są najmniej cierpliwe, tak trudno dotrzeć przez piętnaście metrów do drzwi, trudno przebrnąć przez plac by zamknąć bramę, z bagażnika wrzucić na się ciężki plecak; wyciągnąć klucze, stojąc już przed wejściem – to udręka. Zdjąć kurtkę i buty, włożyć kapcie, mnóstwo nieproduktywnych, zbędnych czynności, ciągnących się bez końca.

Pęd musi zwolnić przed snem. Sekundnik zwalnia, chrzęst zegara zwalnia, ja zwalniam, światło lampki zwalnia; nie myślę, nie czuję, żegnam dzień, żegnam bliskich, chłodno wręcz, wybaczcie… Jestem, myślę, lecz uciekam od czucia, by zapaść w spokój, w końcu może, w sen.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *