Wpis z serii „Dziś jestem wdzięczny za…”, w której przedstawiam osoby napotkane w moim życiu, od których wziąłem to i owo.
Darek potrafił, i ciągle potrafi, mieć uśmiech na twarzy. Prawie zawsze, ciągle. Można powiedzieć, że uśmiech ten nosił jakieś drobne cechy „uśmiechu przyklejonego”, ale nigdy nie był sztuczny. Najwyraźniej to nie musi być sprzeczność, o czym przekonałem się po dłuższym czasie, zastanawiając się nad uśmiechem Darka.
Doszedłem do wniosku, że Darek nauczył się uśmiechać w różnych sytuacjach życia, i potem robił to z przekonaniem, świadomie, zdecydowanie. W końcu – odruchowo, twarz układała mu się w uśmiech. Że nie zawsze było do śmiechu, ta sytuacja, w której on się uśmiechał, to nieco inna sprawa. Ale tym bardziej zasługiwało to na uznanie – że właśnie wtedy potrafił się uśmiechać.
Pamiętam jedną historię z książki Karola Maya „Old Shatterhand i Winnetou”. Biały westman był ranny i Indianin wyciągał kulę z jego rany. Zabieg był bardzo bolesny, ale Old Shatterhand nie dał tego po sobie poznać. Winnetou zauważywszy to powiedział: skoro mój biały brat jest teraz taki spokojny, to przy palu męczarni śmiałby się w głos.
Idąc za tym zdaniem – śmiać się, gdy irytacja, trwoga, rozpacz – to jest osiągnięcie zasługujące na uwagę i naśladownictwo. Jestem wdzięczny za Darka, który mi to pokazał.