(Nie)Prawdobieństwo na co dzień

Domowe szaleństwo. Ta noga z prawej strony zdjęcia należy najprawdopodobniej do Beniamina. To nie jest pewne, bo trudno prześledzić, co działo się tamtego dnia, a w domu mogły być obecne np. kuzynki. Oprócz daty, którą automatycznie zapisuje aparat, nie wiadomo, kto fotografował. Najprawdopodobniej (to słowo będzie się tu jeszcze powtarzać) zdjęcie zrobiła babcia. Lecz mogła to być każda osoba w domu, gdyż ten efekt powstał najprawdopodobniej przez przypadek, wskutek wyłączenia w aparacie trybu fotografowania z lampą. Najprawdopodobniej osoba fotografująca dostrzegła ów problem i próbowała mimo wszystko uzyskać coś na zdjęciu. Jest mało prawdopodobne, by tak ustawionym aparatem dało się pokazać wszystko, ale to, że widać oczy Sary – to już naprawdę wiele.

Pojęcie prawdopodobieństwa, jak również przez analogię – pojęcie
nieprawdopodobieństwa, kiedyś w fotografii było obecne w dużo większym
natężeniu niż to ma miejsce dzisiaj. Dążymy do tego, aby
wyeliminować przypadkowość, by rzeczywistość stała się przewidywalna. Począwszy od prognozy pogody, skończywszy na szacowaniu zysków w następnej pięciolatce. Dotyczy to również fotografii – chcemy
otrzymywać dokładnie to, co chcemy. Lecz uporządkowanie świata i eliminacja przypadkowości odbija się
negatywnie na kreacji. Im bardziej planuje się stworzenie tego czegoś nowego, tym mniej to coś okazuje się rzeczywiście nowe.

Kocham moje miasteczko

Opublikowałem serię zdjęć Kocham moje miasteczko. Jedna z osób starszych ode mnie, skomentowała, że musiałem mieć trudne dzieciństwo. A ja – zupełnie przeciwnie. Na blogu fotograficznym przeciwstawiłem ostatnio dwa sposoby fotografowania. Jeden prowadzi do zdjęć ładnych, drugi – do odgrzebuje głębsze pokłady wspomnień, nastrojów, wyobraźni.
Mam problem, bo z jednej strony nie bardzo mogę znieść sterylne i/lub plastikowe zdjęcia, dzisiaj wszechobecne. Z drugiej strony – takie zdjęcia przynoszą dochód, i jestem zmuszony je robić. Mój blog fotograficzny ma spełniać funkcję reklamową, w takim razie jak mam się na nim przyznać, że lubię takie oto fotografie, jak ta powyżej lub poniżej? Kto wtedy poprosi mnie o jakąś usługę fotograficzną…?
Graffiti na bocznej ścianie garażu, z wystającymi ponad nim dwiema główkami lamp, a pod nim – złamane, zaschnięte trawy, które kształtem odpowiadają tym lampom. Jest tu symetria, z drugiej stron – kompozycja lekko diagonalna, która dodatkowo, do samego graffiti, daje dynamizm.

Albo to zdjęcie. Brama, czyli jakieś paskudne zamknięcie, w zestawieniu z przestrzenią pól – wolnością, nieograniczeniem. Oba zdjęcia silnie na mnie działają.

Czy coś jest ze mną nie tak? A może już odszedłem od rzeczywistości, zamknąłem się w kręgu własnych, ciasnych, naciąganych upodobań…? Wmawiam sobie, że w tych zdjęciach jest coś, jak 98% artystów jest przekonanych, że ich dzieła są szczytem światowej sztuki…

Brak wzburzenia

Wytężona praca nie sprzyja górnolotnym wpisom do bloga. A za nimi tęsknię. Zamiast wydobywania z siebie – raczej przetwarzam to, co dociera do mnie z otaczającego świata. Przetwarzam na konkretne potrzeby, można rzec – zamówienia, i nie jest to "górnolotne przetwarzanie" 😉

Cóż napisać? Każde rozpoczęte zdanie wydaje się, że już było… Może brakuje mi buntu, sprzeciwu…? Wobec oczywistości wyznawanych przez innych ludzi. Oczywistości, które dla np. pisarza są ogromnie ciasne, na tyle ogromnie, że dysonans powoduje szaleństwo. "Wzburzenie pcha mnie do papieru" – "szaleje" bohater Gombrowicza. Nie, dziś nawet nie ma wzburzenia…


… zmęczyłem się tymi rozważaniami. Jutro dzień pełen fizycznej pracy przede wszystkim. Za oknem – szumią w oddali ciężarówki. Mamy prąd – to powinno wystarczyć, by być szczęśliwym… Tyka zegar, w ciszy.