Ktoś czyta

W ciągu ostatnich trzech i pół tygodnia otrzymałem sygnały od dwóch osób, że czytają Moją (nie)codzienność. Poczułem zachętę, a nawet obligację. Jeśli istnieje choć jeden człowiek…

Poczułem też chęć odezwy. Wygłoszenia przesłania, które będzie uroczyste, będzie manifestem. Misja bloga urosła do rangi drogowskazu, inspiracji, tchnienia idei. Na przykład:

Odezwa 1: To nieprawda, że życie jest nudne

Jeśli masz trzydzieści, czterdzieści lat i na pytanie znajomego „co u ciebie” mówisz: nic nowego, to na pewno cierpisz na amnezję, albo jesteś nieśmiały i nie chcesz się afiszować ze swoim życiem, albo owego znajomego nie lubisz i nie chcesz mu sprzedawać swoich fascynacji i super pomysłów na życie. Jeśli on się nudzi, to jego sprawa, ty wiesz, że nie nadążasz wręcz za atrakcjami, które wpadają przez drzwi i okna (dziś: na ekranie smartfona), że możesz przebierać, decydować i rezygnować, że jeśli nie koncert, to spotkanie autorskie, wypad w góry, wieczór z przyjacielem, teatr, praca nad opowiadaniem, pisanie książki, składanie kolejnego albumu z fotografiami, wycieczka na rowerze, no mnóstwo mnóstwo.

Odezwa 2: Nie przejmuj się psychologią popularną

Może formuła tej odezwy nie jest zbyt czytelna, wtedy w podtytule należałoby dodać: pomijaj beznamiętnie dobre rady z facebooka. Bo już przejrzały hasła jak „jesteś tego warta”, „każdy jest niepowtarzalny, wyjątkowy”, „masz do tego prawo”. Z czasem okazało się, że hasła te miały zwiększyć sprzedaż tygodników albo klikalność na portalach. A w prawdziwym życiu codziennym nikogo nie obchodzi, ile jesteś warta, jeśli sama nie zapłacisz, ani twoja niepowtarzalność nie wydaje się taka oryginalna, a twoich praw nie potwierdzi sąd, nawet za trzy lata.

Odezwa 3: Nie wierz zapewnieniom

Po raz zapłaciłeś za coś, co zapewniało? Idealnie umyte szyby, komfort słuchania, tani lot na drugą półkulę, niezapomnianą noc, szybkie połączenie, fachową obsługę, najwyższą trwałość, stuprocentowe zadowolenie – i nie jesteś zadowolony? Padłeś ofiarą systemu! Upowszechniaj naszą odezwę: Nie wierz zapewnieniom.

Odezwa 4: Tylko miłość

Niewątpliwie to najwyższe uczucie próbują zbrukać teorie spiskowe, domorośli filozofowie, praktykujący playboye, tajemnicze siły niepojęte, tłumacząc je chemią, złudzeniem, otępieniem, opętaniem lub zwykłym nieporozumieniem. Nigdy nie poddaj się im. Wierz w miłość, wyczuwaj się podskórnie, domyślaj się jej na odległość, wzbudzaj, prowokuj, domagaj się (miłosiernie), miłość przetrwa smartfony, internet i kłótnie w rodzinie w grupie na whatsapp.

Odezwa 5: Wszyscy jesteśmy mniej więcej tacy sami

Jedziemy na tym samym wózku, może tylko jedni bardziej z przodu, inny z tyłu. Wydaje ci się, że jesteś lepszy niż polityk? Albo gorszy niż średni lekarz w miasteczku? Albo bardziej dbasz o higienę od Jędrka ze schroniska Brata Alberta? Te różnice, patrząc z kosmosu, są znikome, prawie żadne. Jeśli przeklinasz sąsiada, to wiedz, że on też przeklina, może nie ciebie, ale kogoś innego. Jeśli on jeździ leksusem, to przecież jest to tylko leksus, no nie przesadzajmy, szkoda gadać. Koleżanka z pracy tylko nadrabia miną, a motorniczy sklął cię nie dlatego, że jest chamem a ty niedorajdą, tylko jego matka i ojciec klęli normalnie, przy śniadaniu i przed pacierzem, czego ty nie doświadczyłeś, więc się zdziwiłeś. Nie jest tak źle, nawet złodziej powiedziałby ci „przepraszam”, gdyby miał więcej czasu.

Zadanie

Zaproponuj kilka odezw w komentarzu. Dopiszę. Powodzenia, czekam!

Dwa końce naraz

Dziś blox.pl wysłał powiadomienie, że rozwiązuje umowę o prowadzenie blogów, ze skutkiem na 29 kwietnia.

Zacząłem pisać bloga, gdy na ekranie USG zobaczyłem mały, niewyraźny, jak przez ziarnistą mgłę, kształt człowieka. Ten człowiek dziś stoi obok mnie, ma trzynaście lat.

Kończę pisać bloga w dniu, w którym żegnam się z matką. Choć jeszcze bije jej serce, to nie porozmawiam z nią, nie w tym życiu. Nie spojrzy na mnie widzącym wzrokiem. Możliwe, że to już… A ze szpitala zadzwonią dopiero rano. Albo nie zadzwonią. I ojciec pójdzie, niepewny. Naciśnie klawisz domofonu na korytarzu, przed przed szerokimi, białymi drzwiami z czerwonym napisem, usłyszy brzęczenie magnetycznego zamka, otworzy i nie patrząc na pielęgniarkę w oddali, ruszy, skulony w sobie, niby nie słuchając jej pierwszych słów – czy już…?

Hipoglikemia a upojenie alkoholowe

Efekt hipoglikemii podobny jest do skutków upojenia alkoholowego. Polega na zawężeniu pola widzenia, utracie poczucia równowagi, wrażenie bezsiły, dezorientacji. Wspólne są również efekty afektywne – nadmierna wesołość lub przeciwnie, stan depresyjny, zwolnienie lub przyspieszenie myśli, słowotok lub afazja, rzadziej stupor. Ogólnie rzecz biorąc, w obu przypadkach, chodzi o proces prowadzący w końcowym stadium do utraty świadomości.

Można zadać pytanie, czy hipoglikemii nie można by traktować zamiennie w stosunku do upicia się. Sens takiej zamiany byłby określony m.in. oceną, który z tych dwóch stanów byłby mniej szkodliwy dla zdrowia. Wydaje się, że hipoglikemia nie ma aspektu uzależniającego, w odróżnieniu do alkoholu. Natomiast w obu przypadkach, w stanie krańcowym, mogą pojawić się drgawki.

Podobieństwo obu przypadków przejawia się również w utracie pamięci. Jest ono chwilowe, konkretnie – trwa kilka godzin, z tym, że w razie spadku cukru i utraty świadomości, amnezja ma charakter głębszy, o dłuższym okresie remisji.

W obu przypadkach pacjent doznaje uczucia oderwania od otoczenia (w różnym stopniu), co w okresach o dużym nasileniu aktywności umysłowej może być odczuwane jako odprężenie, uspokojenie, ulga. W przypadku blokady mięśni i drgawek, następuje po nim okres zwiotczenia, przynoszący relaksację na poziomie czysto fizycznym. Nawet, jeśli okupiona jest ona bólem.

Pacjent, po przejściu epizodu, znajduje się często w stanie katharsis, rekompensując poczucie winy żarliwymi postanowieniami, że „już nigdy więcej”. Okres rekonwalescencji może trwać od pięciu dni do miesiąca. Z przypadku hipoglikemii – nawet do trzech miesięcy.

Jeśli zastanawiasz się, czy nie spróbować hipoglikemii, poszukaj w swojej okolicy diabetyka stosującego insulinę. Od udzieli odpowiednich wskazówek.*

* Autor bloga nie bierze odpowiedzialności za poczynania czytelników

abstract

Inspiracja… poprzez – nie!

Inspiracją mogą być nie tylko mistrzowie, świetni nauczyciele, genialne dzieła, albo sympatyczne dzieła, sukcesy, pomysły i tak dalej… Inspiracją mogą być i źli nauczyciele, pomysły spalone, nawet kicz. Wydaje się niemożliwe, ale to się zdarza, taka inspiracja działa. Poprzez frustrację, zawód, potem determinacją, aż do wściekłości. Że jednak warto się postarać, powalczyć, poszukać.

Ach, kiedy coś komuś się nie uda, choć powinno, choć wiele wskazuje na to, że był skazany na sukces, ach gdy myślisz, jak to jest możliwe?, i o co chodzi, że wyszło tak jak wyszło, że nawet trudno opisać słowami, bo gdyby stworzył ktoś obcy… Ale to przyjaciele, ulubieńcy, więcej – specjaliści w swojej branży nie od dziś; gdyby stworzył to ktoś ci nieznany, to nie miałbyś obiekcji oblać strumieniem zasłużonego kwasu błędy aż nadto widoczne. I niewątpliwe! Ale tym, którzy je popełnili, trudno je przypisać, więc umysł poszukuje jakiejś zewnętrznej przyczyny, usprawiedliwienia, nieszczęśliwego splotu okoliczności niezależnego od mnie, ciebie, od nikogo…

Nieważne. Najważniejsze, że biegniesz do domu przysięgając po drodze, że zabierzesz się za jedną rzecz w życiu, za tę, która ci najbardziej wychodzi, że przeczytasz wszystkie książki, które znajdziesz na ten temat, że pójdziesz na spotkania z ludźmi, którzy się tym zajmują, oglądniesz wszystkie wystawy, przetrząśniesz antykwariaty, nawet że będziesz od dziś się wysypiał i założysz zeszyt dobrych postanowień. Wszystko po to, żeby uniknąć poparzenia własnej skóry, choć przez chwilę być dobrym, być uważnym, skoncentrowanym, pokornym, cichym, przeczuwającym radarem najlepsze wiatry i omijając najgorsze miny… I stworzyć jedną, małą dobrą rzecz – dobrą. Nie musi być genialna, ale – świadoma, nieprzypadkowa, wskazująca, że coś wiem, nad czymś panuję…

 

Zanim zasnę

Zanim zasnę, chcę zostawić drobny ślad. Póki istnieje moja świadomość, która umrze na chwilę, na kilka godzin, podczas snu. Wierzę, że powróci nad ranem, wraz z dzwonkiem budzika. Ale przecież to nie takie pewne. Lecz nawet, jeśli nie pewne, to nie biorę takiej możliwości pod uwagę. Ale nawet, jeśli nie biorę, to gdzieś tli się obawa, że jest ona jednak możliwa. Dlatego właśnie chcę zostawić drobny ślad, zanim zasnę.

Zostawić i….. (nierozważnego) (w spokoju)

Antek miał uporczywy zwyczaj prostowania każdej głupoty, którą zauważył. To musiała być obsesja. Antek rzucał zajęcie, którym się zajmował, choćby było najbardziej słuszne, najważniejsze, nieodzowne, konieczne, do wykonania tu i teraz, aby wymyślać najróżniejsze sposoby udowodnienia autorowi głupiej sentencji, że jest głupia.

Przy czym Antkowi mało było stwierdzić głupotę, a nawet objaśnić ją wszystkim wokół, jakiej ignorancji byli świadkami, Antek chciał przekonać głupca o jego głupocie. Żeby ten się przyznał, po prostu.

Rzecz to nierozważna, ryzykowna, wreszcie: karkołomna. Tautologia, sprzeczność, nierozwikłane przeciwieństwo wewnętrzne. Bo głupiec, który wie o swojej głupocie, nie jest głupcem. Antek obsesyjnie podejmował się rzeczy niemożliwych, które również nie mogły przynieść chwały, prestiżu, awansu ani nawet pieniędzy.

Jest jeszcze jedno wyjaśnienie – że Antek sam był głupcem. Może po prostu paranoikiem. Może dręczyły go natręctwa, osobliwe, bo ideologiczne.

Uczy się kłamać

Może wstyd powiedzieć, że podsłuchałem rozmowę. Ale nie taką, jak zawsze, tylko rozmowę człowieka ze sobą. Mówił głośno, nie wiedział, że ktoś go słucha. A ja nie mogłem się oderwać i tak po prostu odejść.

Uczę się kłamać. Ha, to może być nawet przyjemne, z pewnością intrygujące. Nareszcie przełamałem bariery, granice, zapewne zaszczepione w okresie dzieciństwa. Uczę się kłamać, nie tylko żeby lepiej na tym wyjść, ale żeby nie sprawiać przykrości, nie ranić, nie sprawiać bólu. To trywialne, wiem, lecz okazało się, że trywializm potęgą jest, jakkolwiek by nie odsądzać go od czci i wiary.

Kłamię, żeby nie milczeć. Bo milczenie bywa większą potwarzą, niż wypowiedziana prawda. A przecież najważniejsze, by było miło, przyjemnie, żebyśmy nawzajem nie podcinali sobie skrzydeł, nie zagaszali ducha, nie koncentrowali się na negatywach. Ma być pozytywnie! To i będzie!

Kłamię, kiedy ludzie proszą, by kolejny raz wysłać plik, który już wysłałem kilka dni, tygodni, miesięcy temu. Mógłbym przecież odpowiedzieć – ty nie szanujesz mojej pracy, którą już raz dla ciebie zrobiłem. Ten plik tworzyłem godzinami, dniami, może i tygodniami, wysłałem ci, a ty go po prostu zgubiłeś, skasowałeś, zapomniałeś. Bezczelny draniu! Czy ja jestem informatykiem, redaktorem, fotografem, lekarzem, inżynierem, menadżerem, tłumaczem, czy jestem twoją sekretarką od spraw zapomnianych?

Ale nie powiem tego, nie napiszę w smsie, messengerze, facebooku, whatsappie. Odpowiem – że mnie nie ma, wyjechałem, że jestem w kolejce do lekarza, na szlaku na Małołączniak, na łódce na Tajty i wrócę za cztery dni, a może nawet w Chinach, przecież zawsze chciałem zobaczyć Chiny, a nawet Dubaj. Albo że ja też skasowałem ten plik, bo przecież, do jasnej anielki, miesiąc temu skończyliśmy pracę, a nie umawialiśmy się na archiwizowanie, które zwykle robię nocami, na dwunasty dyskach twardych, a takich drobnostek nawet szkoda archiwizować, skoro wiadomo, że nikt nawet nie myśli o archiwizowaniu, bo potrzeba na już i na teraz, a nie na za miesiąc. „A ty mi tak po prostu prześlij jeszcze raz, bo sobie skasowałem, zmieniłem telefon, kliknąłem nie to, co trzeba, bo była burza, bo syn utopił mi dysk twardy, bo ty zawsze masz, trzymasz u siebie, bo jesteś zabezpieczony, no jesteś profesjonalistą”.

Zaczynam być profesjonalistą od mówienia nie całkiem prawdy. Trochę mi to zajmie, bo podobno dziesięć lat trzeba, by człowiek nauczył się czynności do tej pory mu nieznanych. Może zdążę przed emeryturą, ale odetchnę, pozbywszy się skrupułów. Tak tak, każdemu się może zdarzyć – zapomnieć, skasować, kliknąć. Mnie też się może zdarzyć. Ale od dziś przestaję się tym przejmować. Gdy mam w ręku wszystkie karty, nie zawaham się ich użyć. Wszystko po to, by było przyjemnie i miło. To nie będzie niczyja wina, ani twoja, niefrasobliwy kliencie, ani moja, bo przecież chciałem jak najlepiej. Lecz po prostu się nie da. Nie dziś, nie teraz, nie zaraz. Może za tydzień, muszę sprawdzić, ale nawet sprawdzić teraz nie mogę, bo zmierzam na Spitsbergen. Ale nie martw się, będzie dobrze. 

Leon umarł

Leon umarł wczoraj. Dostałem sms z DPSu. Nie było mnie przy tym.

Teraz mogę wspomnieć. Gdy tydzień temu siedziałem przy łóżku (był wiosenny, słoneczny dzień), leżał spokojnie z twarzą zwróconą w stronę okna, zasłoniętego firanką i jasną, pomarańczową zasłoną. Nie czuł bólu, tylko osłabienie, brak pamięci. Z trudnością słyszał, dlatego trudno nam było rozmawiać. Był wychudzony i pożółkły… Czasem przymykał oczy, jakby przysypiał. W pewnym momencie przestał oddychać…

Zastanawiałem się, czy to już. Może dane mi będzie być przy śmierci człowieka. Nieprawdziwe zdawały się opisy, które słyszałem jako dziecko. Kiedyś wujek opowiedział, że odwiedzał kogoś w szpitalu i ten ktoś umierał, ale nie mógł. Tak, jakby chciał, i śmierć też chciała, ale samo ciało nie mogło się poddać. Potem długo przeżywałem ten opis (straszne) i wyobrażałem sobie, jak to mogło być.

Teraz, przy łóżku Leona, okazało się to nieprawdą. Przynajmniej w tym przypadku. Śmierć nie musi walczyć z ciałem, może je obejmować, spokojnie, uspokajać, w słoneczny dzień. Nie ma cierpienia, krzyku, jest spokojne popadanie w nicość. Przychodzi jak sen. Ulatuje pamięć, blaknie świadomość. Tyle.

Patrzę. Leon nie rusza się, pierś nawet nie drgnie. Czy…
– I co tam?! – huknąłem głośno.
– Co? Co? A… nic… – drgnął nagle, prawie zerwał się, na ile pozwalały mu siły. Zaraz opadł na poduszkę. To było tydzień temu.

Jak to się mogło stać,

że dochodzenie do tak wielu ważnych spraw zajęło tak wiele czasu? Spraw, które teraz są oczywiste i nawet proste. 

Dlaczego jesteśmy skazani na przedzieranie się przez meandry, skoro na świecie jest tak wiele wiedzy i doświadczenia, czasem nie trzeba sięgać daleko. Co stoi na przeszkodzie?

 

splątane schody

Sukces

Sukces dzieła – książki, fotografii, filmu jeszcze bardziej – bierze się nie tylko z merytorycznej części przedsięwzięcia – czyli tekstu, tematu, obrazu, następstw obrazów itd. Sukces wynika też z niezłomnej determinacji, by pokonać niezliczona ilość przeszkód, problemów, które nie mają nic wspólnego z merytoryczną częścią. Biurokracja, paragrafy, zależności znajomości zawiści. Złośliwość rzeczy martwych, która nie jest żadną złośliwością, tylko cechą świata wokół – aby powstało coś, co nie jest szybką kopią czegoś innego – trzeba samozaparcia, ogromu pracy, też śmiałości, męstwa, nieustraszoności, nierzadko heroizmu. W zmaganiu z czymś, co w sumie jest niczym, ale bez tego niczego – nie da się.

Potrzeba też pieniędzy. Nawet, jeśli się ich nie ma, trzeba nauczyć się je dobrze liczyć, pozyskiwać, zdobywać, targować. Nie lubię pieniędzy, zmuszam się, żeby o nich myśleć. A wtedy szybko tracę poczucie, że chcę. Próbuję więc polubić pieniądze. Próbuję się cieszyć, kiedy mam ich więcej, kiedy mogę sam sfinansować pomysły. Ale ta radość nie leży w mojej naturze.