Nie piszę…

Trudno mi pisać… nie do końca wiem dlaczego… Nie stać mnie na jakieś podsumowania. Tylko chłonę to, co przeżywam… To wszystko jest fascynujące, niesamowite. Wciąż nie mogę się nadziwić, że jest mi dane przeżywać życie, obserwować, czuć i próbować zrozumieć co się wokół dzieje. I jednocześnie pogodzić się z tym, że tak wiele rzeczy pozostanie tajemnicą…


Co ja tu robię? Tak niewiele. Powinienem tylko patrzeć…



Jest !!!

Sobotę Ioana spędziła z nami na przepustce. Dlatego dzisiaj (piszę to w niedzielę) "mogła" mnie zerwać z łóżka po czwartej rano twierdząc, "że już czas". Pojechaliśmy. Kiedy wróciłem do domu, Sara czekała na mnie w oknie, wraz z babcią. Miałem wrażenie, że babcia zamiast dziewczynę uspokajać, rozbudziła ją, w dodatku obiecała "kakałko" – o szóstej rano!?! W konsekwencji nie zmróżyliśmy już oka.


Czekanie…

Zdjęcie powyżej zostało zrobione po 18:15, po tym jak pomachałem przez korytarz mojej dziewczynie, wiezionej "do cięcia". Wkrótce przez głowę zaczęły mi przechodzić różne warianty tego, co się zaraz stanie. Niestety, mam skłonności do wyobrażania sobie najgorszych rozwiązań, jakbym w ten sposób mógł je odsunąć. A z drugiej strony jakby było w nich coś fascynującego, bo heroicznego (odkrywam to z przerażeniem !!). Drepcząc wokół ławki zauważyłem foliowe pokrowce na buty, porzucone, zapewne, przez jakiegoś "tatusia". W słoneczne, suche dni jak dzisiaj nikt tego nie używał, może jeden chłopak, który przyszedł w odwiedziny na patologię ciąży. Patrzyłem na niego z politowaniem, że jest taki "w porządku".

Kiedy za drzwiami jakieś urządzenia zaczęło wydawać pulsujące dźwięki podejrzewałem, że robią dziecku reanimację. Respirator? Defibrylator? No dobrze, ale co z dziewczyną? Z dwojga złego…. Kurcze, o czym ja myślę???

Wreszcie wychodzi pielęgniarka:
– Zaraz zobaczy pan córkę!
– Córkę??? – podrywam się na równe nogi.
– To znaczy: syna – poprawia się, biegnąc na wyższe piętro.
"Ładne kwiatki" myślę. Po chwili znów drgnęły drzwi:
– Pan Łukasz? – mówi pielęgniarka, chyba do mnie.
– Przepraszam?
– Ma pan piłkarza. Silny chłopak.
"Rety! Cóż to znowu za pomysł z piłkarzem! Co z tego, że mistrzostwa, przecież ja nawet nie wiem, kto z kim dzisiaj gra. Nie chcę piłkarza!". Mogę za to zrobić chłopcu zdjęcie, no i potrzymać, podczas gdy pani doktor postanawia nas sfotografować. Chłopak popłakał się, zresztą zaraz mi go zabrali. Dziwny jakiś, z szeroką twarzą…
– Czy będę mógł zobaczyć dziewczynę? – pytam panią doktor.
– Nie od razu, wie pan, muszą ją zaszyć, wybudzić…
– Wybudzić? To znaczy, że miała ogólne? [znieczulenie] "To nie zwykłe cięcie, coś było nie tak" myślę niecierpliwie.
– Proszę pana, dzieciak był duży… niech pan czeka – pani doktor idzie do schodów.
– Ale czy ma wszystko… wie pani… czy wszystko dobrze – Moje pytanie nie jest bezpodstawne, u Sary nie od razu zauważono niedorozwój dwóch palców.
– Musi przeżyć te dwanaście godzin, niech pan czeka! – woła już w dołu.
Za chwilę wychodzi "Wołek" – mój dawny kolega z liceum. Łapię go za rękaw, bo gotowy mi się wywinąć jak tamci.
– I jak tam?
– W porządku.
– A znieczulenie? Dlaczego ogólne?
– Ogólne? Nie. Od pasa w dół. Muszę lecieć.
– Jasne, jasne… Na razie!
Zostałem sam. Czy ci ludzie byli przy tym samym porodzie, skoro różnią się w dość istotnych szczegółach? Czym są tak rozkojarzeni? Meczem?? Myślę z rozbawieniem, że to chyba cud, jeśli wszystko dobrze poszło.
Drzwi otwierają się znowu, wygląda ładna pani doktor:
– Chce pan zobaczyć żonę?
– Oczywiście.
– Niech pan idzie. Ma pan obuwie zmianowe?
– Eeeee…. Coś się znajdzie…. – dyskretnie sięgam pod ławkę po wzgardzone przeze mnie foliowe bamboszki. Pani doktor kiwa głową.
– Mogę wziąć aparat?
– A będzie pan robił żonie zdjęcia? – dziwi się. Przestaję dyskutować, ubieram zielony, półprzezroczysty fartuch. Wchodzę na salkę i dostrzegam uśmiechniętą, leżącą płasko i drgającą lekkimi falami Ioanę. Te dreszcze to chyba od znieczulenia, zresztą poprzednio też miała to uczucie zimna. Przynoszą chłopaka, przystawiamy go do piersi. Złapał! Dobry jest!
Na zmianę opatrunku wpada podekscytowany lekarz.
– Ma szansę być pierwszy!
"Kto?" – myślę sobie – "mój syn? Na oddziale? Jakiś ranking? W końcu cztery kilo dwieście oraz sześćdziesiąt centymetrów to nie byle co. A może chodzi o tego piłkarza – Żewłakow czy jak mu tam?"
– Robert Kubica! Hamilton miał stłuczkę!
– Acha, to świetnie…..!
Uffff… Cóż mi pozostaje, jak solidaryzować się w emocji z lekarzem, który wyciągnął na świat moje dziecko…

——
PS. Dopisuję po kilku dniach
, ponieważ nie udało mi się w tekście pokazać, że wszystkie dialogi traktuję z przymróżeniem oka. Pomimo trudności w uzyskaniu informacji werbalnej informacji od pierwszej wymiany zdań z pielęgniarką czułem, że poszło dobrze. Po prostu ich rozkojarzona beztroska i pośpiech "do czegoś innego" mnie uspokoiła 🙂