Rowerem po śniegu – studium przypadku

Na błędach uczymy się więcej niż odnosząc sukcesy (podobno). Dziś jest siedemnasty dzień od mojej przejażdżki, ból zmniejszył się już na tyle, że wreszcie mogę nabrać w pełni powietrza do płuc. To jest piękne, choć kłucie przy kaszlu jest jeszcze nie do wytrzymania.

Tamtego dnia popełniłem trzy główne błędy, które opiszę, bo może się to komuś przyda. Myślę o nich codziennie, trudno nie myśleć, kiedy boli. Wstaję, kładę się, podnoszę coś lewą ręką, schylam się, niosę coś i wiem, dlaczego boli. Siedemnaście dni temu upadłem trzy razy, ale pierwszy raz był najgorszy. Grzmotnąłem na lodzie, choć chwilę wcześniej pędziłem po w miarę przyczepnym śniegu.

  1. Bardzo chciałem wziąć pedały zatrzaskowe, co było największym błędem. Mam zatrzaski szosowe, a wybrałem się rowerem górskim w teren ze stromymi pagórkami, w głębokim śniegu. Bardzo szybko do zatrzasków dostał się śnieg i nie mogłem się zapiąć. Skutkiem tego było koncentrowanie się na wpinaniu i pedałowaniu zamiast na drodze – wyszukiwaniu najlepszych, najmniej śliskich jej fragmentów. Nie było starczyło sił na łapanie równowagi. Mogłem wrócić do domu i zmienić pedały na najzwyklejsze, ale jechałem dalej, aż okazało się wręcz, że trudno wrócić, bo nie mam jak pedałować i tonę w sypkim śniegu na polnej, pochylonej stromo drodze.
  2. Nie obniżyłem siodełka, które było bardzo wysoko, wskutek czego niemożliwe było szybkie podparcie się nogą. Spadałem z dużej wysokości.
  3. Chojrakowałem zamiast poświęcić pół godziny na wyczucie roweru, na którym rzadko jeżdżę, na przyzwyczajenie się do mrozu (mięśnie, ścięgna, stawy działają inaczej). Układ nerwowy też potrzebuje trochę czasu, nie dałem mu go. Kiedy po 40 minutach wracałem do domu, wyczuwałem rower o wiele lepiej, ale byłem już poobijany. Najgorsze miało nadejść za 2-3 dni.

Wielu mniej poważnych kontuzji nie czuje się od razu. Pierwszy lepszy test to przebudzenie następnego dnia i próba wstania z łóżka – wtedy okazuje się, co jest nie tak. Później, w trakcie kolejnych dni, ból jest miernikiem uszkodzeń, które nastąpiły. Pojawia się w nowych miejscach, jest silniejszy. Tym razem nie zaprzestałem treningów, gdyż jazda na trenażerze nie wywoływała wyraźnego bólu. Ale po 5 dniach przestałem się zbliżać do roweru – ból nie ustępował podczas normalnego, codziennego funkcjonowania, a nawet był większy

Z doświadczenia wiem, że zwichnięcia, pęknięcia żeber bolą do dwóch miesięcy. Przyjaciel lekarz mówił mi, że nierzadko nie ma sensu prześwietlać rentgenem, bo i tak niewiele widać. Ciekawe jest to (jeśli można tak powiedzieć), że ból w kolejnych dniach wędruje w rejonie urazu, zmienia się jego charakter, może z tępego – na kłujący, z miejscowego na rozlany, jest związany z ruchem, ale i niezwiązany z ruchem, przemieszczeniem ciała, skręcaniem, chodzeniem, siedzeniem, pochylaniem.

Ulga następuje gdy kolejnego dnia spodziewam się bólu np. przy ubieraniu butów, a on nie nadchodzi, albo jest o wiele słabszy. Etap zdrowienia, zmniejszania się objawów, jest piękny. Możliwe, że ludzie podobni do mnie muszą odczuwać ból, który skłania ich do kontroli swojego życia. Paradoksalnie czuję się wtedy lepiej, mimo, że jest gorzej.

Miałem niemało szczęścia, po raz kolejny. Euforia niekontrolowana prosi się o problemy. Przychodzi mi do głowy spora lista urazów, która mogła mnie wyłączyć na długo z normalnego życia. Wspominam widok przedniego koła, które przy dużej prędkości osuwa się w bok, na lodzie. W ułamku sekundy wiedziałem, że porządnie grzmotnę. Dziękuję, że udało się podnieść.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *