Nie interesuje mnie urządzanie domu, ustawianie altany w ogrodzie, koszenie trawy. Sąsiadka, która niedawno się pojawiła i wraz z mężem postawili parterowy domek tam, gdzie trójkątny skrawek ziemi niczyjej między drogą zmierzającą do cmentarnej bramy a naszym ogrodem zarósł murem leszczyny nie do przebycia, dziś zamiatała kostkę na swoim podwórku, i tak bardzo czystą i zamiecioną już wcześniej. Troska, dbałość o swój, wreszcie swój dom, i o obejście, które powinno wyglądać. Ogrodzenie z murowanymi słupkami i automatyczną bramą, wysadzane zielonymi, ozdobnymi tujami, które w przyszłości przynajmniej wizualnie odgrodzą podwórko od reszty na zewnątrz…
Poznawać (czytaj: uciekać) coraz więcej, w imię przesuwania horyzontu, zbierania doświadczenia, nie marnowania życia; jechać coraz dalej, spotykać coraz dziwniejszych ludzi, a przecież ciągle: ludzi, obserwować, fotografować, przeżywać, choć niestety powierzchownie, bo jakżeby inaczej – ich zwyczaje, emocje, problemy, na szczęście nie moje. Iść ciągle dalej i dalej tylko po to, aby w końcu i tak powrócić – do starego ogrodu, koszenia trawy i altany, zepsutego dachu; do siebie, do tego, o czym chciałem zapomnieć, zagubić podczas dalekich wędrówek…
To, czego unikasz, czego najbardziej się boisz – to cię spotka. Wreszcie, pogodzony, poddasz się dobrowolnie temu, przed czym uciekałeś, z pokorą staniesz przed największym strachem: oto jestem…