Z cyklu: Znalezione listy

Basen składa się z trzech pól wypełnionych wodą. Najgłębsze podzielone jest na podłużne pasy za pomocą plastikowych pływaków nawleczonych na linki. Woda jest tam chłodna i choćby dlatego niewielu decyduje się w nim zanurzyć. Środkowe pole sąsiaduje z małym kręgiem jacuzzi, jego głębokość pozwala szkolnemu dziecku stanąć na dnie, a usta utrzymać nad powierzchnią wody, choć z trudem. Wpada do niego kilka silnych strumieni podwodnych i jeden – znad wody, wypływa ze spłaszczonej rury, która wznosi się z wyłożonego drobnymi, niebieskimi płytkami nabrzeża. Środkowe pole łączy się z najpłytszym poprzez małą przerwę w nabrzeżu, która jednak zawsze przegrodzona jest metalową, lśniącą balustradką o dwóch wewnętrznych szczebelkach.

Właśnie tam też, w rogu basenu, rozwija się spiralą z góry, pomarańczowa, duża rynna. Do jej szczytu prowadzi boczna klatka schodowa, a tam, gdzie się spotykają, na górze, świeci się czerwone światełko, ale co jakiś czas, na chwilę, zmienia się na zielone.

Po zjeżdżalnią, w hali, pozostaje sporo wolnego, niewykorzystanego miejsca. Zresztą trudno je wykorzystać, bo promieniście rozchodzą się tam metalowe wsporniki, na różnej wysokości. Przechodzenie pod nimi grozi urazem głowy i ramion, dlatego zagrodzono tę część. Stoi tam kilka nieużywanych, plastikowych leżaków. Na jednym z nich widnieje biały przedmiot, jak złożona na pół kartka.

basen, fot. Piotr Kubic

Rzeczywiście, to kartka. Do tamtego miejsca dotarła sprzątaczka, która około godziny czternastej, czyli w połowie dniówki, obchodzi basen. Kartka leżała tam jakiś czas, bo lekko przykurzyła się podobnie jak wokół niej leżak. Zdziwiło to sprzątaczkę, bo nie uważała się za osobę nieuważną ani leniwą. Zbieżność kolorów przemawiała na jej korzyść, bo biel na bieli nie zawsze udaje się zauważyć.

Wewnętrzna część strony była pokryta równym, choć niezbyt wyraźnym pismem. Były to jakieś przemyślenia, czemu sprzątaczka niezbyt się dziwiła. Nieraz widziała na basenie zamyślone osoby. Najczęściej w jacuzzi, która z jednej strony otwiera się na halę i znajdujące się na jej dłuższym boku wielkie okno. Za nim stoją wysokie drzewa w parku miejskim, między ich koronami prześwituje niebo. Zamyślone osoby widuje najczęściej w południe, kąpiący się w najcieplejszej, płynącej silnymi strumieniami wodzie kierują twarze w stronę okna i drzew, i mogą tak patrzeć, podczas gdy minuty upływają na elektronicznym, basenowym zegarze.

Niczego już nie wiem na pewno, przed niczym nie mogę się uchronić. To, o czym myślałem, że nigdy nie będzie mnie dotyczyć, właśnie mnie spotyka. Z czego się śmiałem, powtarzając za znajomymi popularne żarty, objawia się niebawem moją praktyką życia. Myślałem „jestem inny niż inni”, a okazuje się, że jestem taki sam. Co więc mogę powiedzieć o sobie? Co przewidywać, co postanawiać? Nie wiem. Pozostaje tylko patrzeć, jak okoliczności zmieniają się wokół mnie i we mnie, szybciej, niż jestem w stanie je zrozumieć i zareagować. Tak, najbezpieczniej byłoby tylko patrzeć…

„No i popatrzył sobie”, sprzątaczka wsunęła kartkę do kieszeni ciemnobordowego fartucha.

Subiektywnie

Nierzadko masowe imprezy mnie denerwują. Myślę, że z powodu nagłośnienia, który powinno, jak się organizatorom wydaje, zagłuszyć wszystko, co się dookoła imprezy dzieje. Tak więc ludzie stojący przed sceną nie powinni być w stanie porozumieć się między sobą głosem, bo wtedy impreza jest kiepska. Nie powinni też słyszeć własnych myśli. Być może po to, aby konferansjer bądź artysta performujący na scenie mógł bezdyskusyjnie narzucić widzom i słuchaczom swoją interpretację rzeczywistości. Kiedy mówi „klaszczemy”, to mamy nie dyskutować, tylko klaskać. Jak „wrzeszczymy” to wrzeszczeć, bo „koncert jest świetny i fantastyczny”.

Myślę, że mam szczęście, że jestem realizatorem dźwięku w teatrze. Gdyż tam rzadko operujemy ciśnieniem akustycznym 130 decybeli (to granica bólu), w zasadzie zapodajemy taki hałas tylko w momentach ściśle przemyślanych, określonych przez reżysera. Poza tym gramy subtelnie.

Z kolei przygotowując się do fotografowania koncertu nie mogę zapomnieć o stoperach do uszu. Pamiętam kilka koncertów, podczas których bardzo chętnie założyłbym podwójne stopery, gdyby się dało.

Po tym wstępie zapraszam Was do oglądnięcia fotoreportażu z imprezy, na której przez chwilę byłem dzisiaj. Tylko tutaj, na tym blogu, napiszę Wam prawdę wprost. Byłem nie w humorze, a wiecie, jak wtedy odbiera się rzeczywistość. Ale żeby Was zachęcić, daję tutaj najbardziej przyjemne ze wszystkich zdjęcie.

Dziewczyna z megafonem, fot. Piotr Kubic

Dzieci nocą

Podchodzę do łóżka mojego syna, gładzę go po głowie, miękkich, krótkich włosach. On się odwraca do mnie, otwiera oczy, choć sam o tym nie wie, i zaczyna mi tłumaczyć, jak się przelewa woda. Nie widzi mnie i nie będzie pamiętał. Gdy kładzie się z powrotem wiem, że jego mózg układa sobie właśnie to, co przeżył podczas dnia. Gdzieś tam porządkuje dramatyczne wspomnienie, gdy wyjmowaliśmy mu z dłoni dwie drzazgi. Czy zapamięta ulgę, jaka po tym nastąpiła?

W snach wielokrotnie do mnie strzelano, spadałem z wysokich skał, ulegałem nagłym i strasznym nieszczęściom, i choć zawsze wiedziałem, że za chwilę nastąpią, to nigdy nie mogłem ich uniknąć. Jednak z biegiem lat zauważyłem, że te rozstrzelania i upadki nigdy nie kończyły się moją całkowitą śmiercią. Nauczyłem się, że trzeba jakoś przeżyć ból kuli rozdzierającej pierś, a potem jest już dobrze. Ciekawe, czy to dlatego, że gdy byłem dzieckiem, ktoś przychodził do mojego łóżka w nocy i gładził mnie po głowie…

Cisza wypełniona wieczorem

Zgasł wreszcie długi dzień. Ostatnie jego światło było rozproszone, pochodziło z ciemniejącego nieba. Słońce, które pochyla się nad horyzontem, a potem za nim się skrywa (co stwierdza obserwator na ziemi) oświetla jeszcze położone wyżej chmury. Tak było u nas, gdy dom stojący na skarpie spoglądał w dół ciemnej ulicy, lecz zerknąwszy z kuchennego okna w górę, w stronę wschodu, widzieliśmy jakby ośnieżone szczyty górskie, oświetlone promieniami niedostrzegalnego już dla nas słońca mleczne skłębienia chmur, tylko ich górne grzbiety.

Potem, siedząc przy oknie wychodzącym na zachód, z wysokości pierwszego piętra widziałem już tylko kawałek bladoniebieskiego nieba, niewielki, jaki pozostał między drzewami i dachami sąsiednich domów. W dole – ciemnie podwórko. Za mną usypiały dzieci, w takt czytanej przeze mnie historii przejęły rytm słów i zamieniły go w spokojne oddechy.

Wieczorna cisza, która wypełniona jest szumem opon przejeżdżających samochodów i tykaniem ściennych zegarów. Szmerem wody w kranie za ścianą, u kuzynki-sąsiadki oraz szumem, który słyszy się w centrum mózgu, dokładnie między prawym i lewym uchem, między oczami a potylicą. Prawdziwą ciszę spotkać można chyba tylko we śnie.

Przeniosłem się do kuchni przed chwilą. Moje biurku jest w przedpokoju i zwykle tam pracuję, lecz towarzyszą mi tylko ściany, nawet jeśli wiszą na nich mapy nieba oraz plakat „Kosmosu” Gombrowicza. Teraz patrzę za okno siedząc w ciemności. Zza uchylonego skrzydła okiennego dochodzi odgłos jakby daleki, lecącego samolotu. Ale on nie cichnie tak, jak przelatujący samolot; wiem, że to agregat chłodniczy w sklepie po drugiej stronie ulicy. Agregat to banał, ale to nie ma znaczenia, skoro przywołuje historie przemierzania Kosmosu opisane przez Lema.

Ioana przysyła mi smsy zza dwóch granic, siedmiuset kilometrów. Otwieram szerzej okno, chłodny oddech ogarnia twarz. Zapach wydaje się taki sam, jak w tych wielu miejscach, które pamiętam, w których czaiła się tajemnica. Gdy miałem dziesięć lat ciemność w górskiej wiosce niedaleko Myślenic była tajemnicą. W niej wychował się mój ojciec, a gdy chodził nocą przez las, drogowskazem były mu gwiazdy. To opowieść dla mnie tak baśniowa jak marzenia człowieka o spędzeniu jednej doby na Marsie. Z tą jedną wioską związała mnie moja rodzina, tam przyjeżdżaliśmy i ją będę wspominał dopóki będzie żyła moja pamięć. Dla mnie niezwykła, choć takich wiosek i takich babć jak moja, w okolicy były setki, a w całej Polsce – tysiące. To przecież normalne, ale dla mnie – niepojęte, bo jest w tych dwóch faktach jakaś nieciągłość, niespójność, jakby pochodziły one do dwóch zupełnie różnych światów.

Centrum Nauki Kopernik, Warszawa, fot. Piotr Kubic

Ucichł jednak chłodniczy generator, znikł na chwilę tworzony przez niego czar tajemnicy. Beniamin przyszedł do mnie przez ciemność, obudził się. Wysuszyłem nieco wilgotne włosy, przebraliśmy górną część pidżamy i odprowadziłem go do łóżka, nad którym szybko rozległ się jego miarowy oddech.

To, że siedzę sam w kuchni wzięło się stąd, że nie ma w pobliżu mojej dziewczyny. Gdyby była, nie byłbym tu, w ciemności, nie siedziałbym przy otwartym mi w twarz oknie, nie ubrałbym czapki z daszkiem i polaru, nasunąwszy na głowę jego kaptur. I nie pisałbym. Więc skąd się bierze to pisanie?

Zapach ciepłego wieczora to też wspomnienie letnich obozów w wiosce niedaleko Koszalina. Kiedyś spałem tam tuż przy otwartym oknie, usypiał mnie ciepły chłód nocy, a budziło chłodne ciepło poranka. Dziś myślę, że było to jedno z najszczęśliwszych doświadczeń w moim życiu. I sumując już brawurowo i nieodpowiedzialnie najróżniejsze wrażenia i przemyślenia napiszę, że wszystkie sztuki teatralne, powieści i wiersze, skomplikowane dzieła muzyczne, malarskie i wszelakie zaczynają się i prowadzą do tego stanu, w jaki się wpada zasypiając wśród traw z widokiem na stojące drzewa. Drzewa czy to wśród letnich liści, czy nagie, z biegnącymi po nich strużkami zastygłego lodu.

Korwin i burza piaskowa na Marsie

Na dobranoc oglądnęliśmy, dzieci i ja, film, opowiadający o badaniach naukowych Marsa.

W miarę prowadzonych badań dowiadujemy się coraz więcej. A wtedy wiedza sprzed dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu, stu i tak dalej lat wydaje się anachroniczna. Lecz przecież po nas przyjdą następni, a osiągnięcia, które dziś uważamy za rewolucyjne, staną się tylko drobnym etapem. Niezmienne pozostaje jedno – tajemnica pierwotnej przyczyny, tajemnica sensu, tajemnica celu, do którego zmierzamy, o ile taki istnieje.

Ten skromy film pokazuje niewielki wycinek trudu człowieka, zmierzającego do poznania świata, do którego trafiliśmy, którego jesteśmy częścią. Żyjemy w epoce, w której tysiące laboratoriów i pewnie setki tysięcy naukowców badają świat na różnych odcinkach. Te badania nie mają końca i wcale nie doprowadzają do jakiegoś ostatecznego wniosku. To jest zastanawiające, niesamowite, a nawet porażające. Im więcej próbujemy poznać, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że stoimy przed jakiś ogromem, z którego udało się uszczknąć, poznać, dopiero malutki kawałek.

Ale zdać sobie z tego sprawę mogą ci, którym dane było zyskać jako takie wykształcenie i mają jeszcze na tyle wolnego czasu oraz rzadkiej pasji, żeby się nad tym zastanawiać. Cała reszta pędzi jak w bezmyślnym stadzie, dążąc do polepszenia sobie warunków materialnych i do tego, żeby moje było na wierzchu.

Zresztą to polepszanie również nie ma końca. Mając mało marzymy o tym, żeby mieć więcej. Kiedy mamy trochę więcej to okazuje się, że dopiero zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, ile można by jeszcze zdobyć. W tym dążeniu do posiadania coraz więcej i polepszania sobie bytu można się jednak zatrzymać i to jest jedyny ratunek. Można przecież zdać sobie sprawę, że to na dłuższą metę nie ma sensu, oraz jakimś sposobem zdystansować się do tego, co nakazują nasze prymitywne odruchy.

A w telewizji, radiu i internecie minął właśnie temat kolejnych wyborów. Przy tym – dywagacji, dlaczego Korwin zdobył tyle głosów. W tym czasie na Marsie – spokój. Przechodzą kolejne burze piaskowe, zaś piasek do głównie tlenek żelaza, czyli pon naszemu, rdza. Czym wobec Marsa jest np. historia najstarszej ludzkiej cywilizacji w Chinach? Po pierwsze – jest bardzo krótka, jak mgnienie. Po drugie – w swojej krótkości jest niezmiernie bogata, bo obecność człowieka, z jego przemożną tendencją komplikowania świata, to sprawiła.

Mimo tego nasycenia, mimo ludzkich osiągnięć w konstruowaniu cywilizacji, z jej kulturą, mechanizmami społecznymi, my ludzie wydajemy się bardzo bezbronni. Jest w tym paradoks. Patrzę na polityków, kiedy wjeżdżam do Krakowa – zerkają na mnie ciągle z billboardów wyborczych. Jeden z nich to „ambasador sportu”, głupota jakaś kompletna. Zastanawia mnie, dlaczego my, synowie gwiazdy (bo powstaliśmy poprzez wybuch supernowej), zniżamy się do takiego prostactwa, śmieszności, idiotyzmu? Jesteśmy bezbronni wobec własnej głupoty, której pozbawione są zupełnie zwierzęta. Jakby wyposażenie nas w rozum i świadomość było wpierw krokiem wstecz i dopiero rozwinięcie tej świadomości mogło przynieść jakiś zysk. Ale rozwijanie świadomości przychodzi nam opornie. I to jest marność…

Rowerem wieczorem

Rowerzysta był dzisiaj widziany znów na osiedlu na pagórku, a potem na osiedlu w innej części miasta. Było już ciemno, włączył światła, które nawet świeciły. Dzięki temu, z pewnością, uniknął dyskusji z pasażerami radiowozu policyjnego, ściślej mówiąc – z jednym pasażerem oraz kierowcą.

Przejeżdżając koło szpitala pomyślał, że to szczęście, że teraz nie jest właśnie tam, w rozświetlonych salach, tylko pedałuje w ciemnościach. I nawet – to szczęście, że ma siłę pedałować, jak dawniej. I że jeszcze tam powróci, ale póki co, nie musi. Ten łańcuszek drobnych, niepozornych przemyśleń wprowadził go w dobry nastrój.

Jadąc przez miasteczko spotykał swoich nauczycieli, którzy na oko (i w mroku) wyglądali jak dawniej, lecz wtedy nie chodzili wieczorami, by utrzymać sprawność mięśni, elastyczność kręgosłupa oraz ciśnienie krwi i glikemię w normie. A dzisiaj chodzą. Miła odmiana, można powiedzieć, a poza tym – wszystko jak kiedyś.

Roztargniony rowerzysta

Między blokami, na osiedlu, które stoli na stromym pagórku, przejechał facet na rowerze. Czy to z koszyka, który miał na bagażniku, czy z małego plecaka, który wiózł na plecach, wypadła kartka papieru.

Wszystko albo nic. Nienawidzę rzeczy połowicznych. Skoro więc gdzieś na horyzoncie czasu moje życie się skończy, to tracę ochotę żyć już teraz. Wystarczająco dużo widziałem, jakoś nie ciągnie mnie do nowych wrażeń. Pozostaje jeszcze obowiązek, chciałbym zobaczyć moje dzieci, jak same radzą sobie w życiu. A wtedy spokojnie mogę przestać istnieć.

Należy zaznaczyć, że rowerzysta nie zauważył utraty kartki, jechał dalej. Lecz zastanawiając się szczerze musimy stwierdzić, że nie jesteśmy pewni, czy kartka wypadła właśnie wtedy, kiedy on przejeżdżał i czy nie leżała już tam wcześniej. Może podmuch powietrza oderwał ją na chwilę od asfaltu i stąd mylne wrażenie. A nawet jeśli to on napisał te słowa, to dojechawszy do domu może o nich zapomni i brak kartki nie będzie mu ich przypominać. Może być też tak, że nie było żadnego rowerzysty, bo z ławki, na której siedzimy, a która jest trochę daleko, nie widać dokładnie przebiegu ulicy i może to tylko zaćmienie, przelatujący nisko ptak na tle dopiero co ulistnionych gałązek szpaleru klonów.

Ślepa ściana i kot, fot. Piotr Kubic

Bezradni wobec siebie

Sięgam myślą w jak wielu miejscach na Ziemi doświadczałem wieczora i nocy. W bardzo niewielu. A jednak dziś, późnym wieczorem, słysząc pomruki samochodowych silników w centrum Krakowa i czując oddech świeżych liści, gdzieś ponad sobą, idąc skrajem Plant, miałem wrażenie, jakby dokonała się mała rekapitulacja miejsc najbardziej odległych, które łączy ten mało znaczący fakt, że byłem w nich, gdy słońce zniknęło za horyzontem.

Spowodował to pewnie zestaw wrażeń – wzroku, słuchu, a najbardziej – węchu. Zapach chyba najsilniej przenosi się ponad czasem i przestrzenią, łącząc dalekie i najróżniejsze strony w jeden szereg, obraz w pamięci.

Mózg ludzki jest najbardziej skomplikowaną strukturą jak dotąd poznaną przez człowieka. Czyli nosimy w sobie tajemnicę, której, jak na razie, nie dorównuje nic innego, co zbadaliśmy. Sami siebie znamy najmniej, najmniej rozumiemy. Dlaczego zapach miejskiego wieczoru wywołuje delikatną lawinę tajemniczych wrażeń…? Jestem bezradny. Jedyne, to przyglądać się temu i dziwić, bo nawet opisać, nie mówiąc o analizie i wyjaśnieniu, nie może być mowy…

Nie zrobiłem zdjęcia

W świąteczny poniedziałek przyszedł sąsiad, odwiedzić. Przyszedł w porze obiadowej, czy to przypadkiem czy nie przypadkiem. Może zobaczył samochody, które zajechały przed ostatnią w rzędzie zagrodę, w tej rumuńskiej wsi. Wiedział, że są goście i nie będzie jedynym. Niedużego wzrostu, o ciemnej skórze, okrągłej twarzy, dużych oczach i czarnych włosach. Kontrastował z nimi biały, wysoki kołnierz koszuli, a także jasnoniebieski niebieski sweter, z niewielkim wcięciem pod kołnierzem. Ubranie, słowem, świąteczne.

Zgarbiwszy się pochylił głowę w stronę talerza i pochłaniał w skupieniu i z namaszczeniem obiadowe danie. Pozostali skończyli już wcześniej, łącznie z dziećmi, które przy pierwszej okazji opuściły towarzystwo przy stole. On, drobną swą postacią i niewinnością twarzy wyglądał jak nieco większe dziecko, tylko powolność i oszczędność ruchów, spokojne, opanowanie rozmarzenie świadczyły o tym, że cechy te zostały już utrwalone przez życie, i skoro się ostały, to muszą wynikać z czegoś więcej niż prostoduszna nieświadomość.

Po obiedzie wyjął skądś, nie wiem skąd, flakonik perfum i z tym samym rozmarzeniem w oczach zaczął raczyć nimi nieliczne w tym towarzystwie kobiety. Na ich twarzach, bez słów, pojawiło się podobny spokój i spełnienie.

Stare drzwi, fot. Piotr Kubic

Widok owego sąsiada wzbudził we mnie tak silne uczucie, że nie zrobiłem mu zdjęcia. Musiałbym dokonać czegoś jak gwałt, żeby wycelować obiektyw i nacisnąć spust. Gwałt ten najprawdopodobniej byłby dokonany na mnie samym, bo nie sądzę, aby on poczuł się dotknięty. Tak więc zdjęcia nie mam, i może samemu się usprawiedliwiając twierdzę, że chyba dobrze. Bo w pamięci pozostał mi jego obraz, a gdybym zrobił zdjęcie, to mogłoby ono nie dorównać temu, co pozostało w mojej wyobraźni. 

Trampolina

Czasem zżymamy się, że świat wokół nas nie jest taki dobry, jak powinien. Ludzie nieuprzejmi, niekompetentni itd. Czasem to zżymanie się jest zupełnie niepotrzebne, czasem wręcz szkodliwe.

Pomyśl trochę inaczej. Jeśli ktoś jest nieuprzejmy, to Ty tym łatwiej możesz pokazać swoją uprzejmość. Im ktoś jest mniej kompetentny – tym mniejszym wysiłkiem pokażesz swoją kompetencję.

To nie zawsze musi działać, ale często – działa! Świat wokół ciebie może być dźwignią albo trampoliną, od której się odbijesz i podskoczysz wysoko.