Rowerzysta był dzisiaj widziany znów na osiedlu na pagórku, a potem na osiedlu w innej części miasta. Było już ciemno, włączył światła, które nawet świeciły. Dzięki temu, z pewnością, uniknął dyskusji z pasażerami radiowozu policyjnego, ściślej mówiąc – z jednym pasażerem oraz kierowcą.
Przejeżdżając koło szpitala pomyślał, że to szczęście, że teraz nie jest właśnie tam, w rozświetlonych salach, tylko pedałuje w ciemnościach. I nawet – to szczęście, że ma siłę pedałować, jak dawniej. I że jeszcze tam powróci, ale póki co, nie musi. Ten łańcuszek drobnych, niepozornych przemyśleń wprowadził go w dobry nastrój.
Jadąc przez miasteczko spotykał swoich nauczycieli, którzy na oko (i w mroku) wyglądali jak dawniej, lecz wtedy nie chodzili wieczorami, by utrzymać sprawność mięśni, elastyczność kręgosłupa oraz ciśnienie krwi i glikemię w normie. A dzisiaj chodzą. Miła odmiana, można powiedzieć, a poza tym – wszystko jak kiedyś.