Próbuj tworzyć

Wczoraj – spotkanie z fragmentami dramatów Petera Asmussena, dziś – Hanocha Levina. Można się zapomnieć i zatopić w świetnej literaturze, fantastycznej twórczości nie tylko pisanej, ale i malowanej, granej, tworzonej na deskach teatru, utrwalanej na celuloidowej niegdyś taśmie, i każdej innej, w której twórca sam się zapamiętał i zatopił. Lecz mimo spoglądania na niebotyczne szczyty niedosięgłych dzieł, onieśmielające, wprawiające w zakłopotanie, trzeba próbować tworzyć samemu. Nawet jeśli to, co powstaje, zdaje się liche i marne. Nie dać się zepchnąć do roli wyłącznie odbiorcy, który tylko kontempluje, konsumuje. Trzeba samemu próbować tworzyć, stanąć po tej bardziej niebezpiecznej stronie barykady, w której poszukujemy siebie po to, by ostatecznie odsłonić bezbronną pierś, wystawić ją na ciosy. Twórczość na tym polega, a jej doświadczenie jest bezcenne, nawet gdy kończy się klęską.

Dlaczego fascynuje mnie Etgar Keret

Bez zbędnych wstępów – dlatego, że nie moralizuje, nie dywaguje, nie opisuje przemyśleń, rozważań, górnolotnych wędrówek duszy. Jego historie dzieją się tu i teraz, bohaterowie to ludzie z krwi i kości, w konkretnym miejscu i sytuacji. Jego opowieści to prosty zapis tego, co się działo – ten zrobił to, a tamten coś powiedział, ktoś strzelił drzwiami. Proste, twarde, wyrachowane obserwacje, które niosą powalające emocje i rysują porażające wnioski.

No i masz. Piszę właśnie nie tak, jak chciałbym. Jak sformułować powyższy akapit, by miał coś z Kereta? Zacznę jeszcze raz.

Usiadłeś wieczorem nad kartką papieru. Nie, nie nad kartką, teraz siadasz przy klawiaturze komputera. Nieważne, chodzi o to, że sięgasz dłonią do gardła i dalej, do piersi, żeby wyszarpnąć stamtąd słowa. Żeby potem iść spać. Wkładasz dłoń i szukasz, trudno je znaleźć, trudno chwycić, umykają, wyślizgują się jak rybki w akwarium wujka Zdziśka. W końcu wyciągasz jedną po drugiej, układasz przed sobą. Podskakują jeszcze, ale ty widzisz już słowa i zdania. Układasz je, ale niezbyt równo, bo nie lubisz przesady w porządku. Uspokajają się wreszcie, a ty wstajesz, zakładasz pidżamę i idziesz do łóżka.

A ja nie. Bo co napiszesz, to od razu czytam, choć jestem tysiące kilometrów od twojego biurka. Ja nie śpię twoim snem.

Wiesiek nie chce

Dziś wieczorem znów zaczynam składać literki. W słowa, a te w zdania. Jakie, o czym? To mniej ważne. Samo układanie liter w słowa i zdania daje tyle radości, by przestać przejmować się ich większym, wyższym sensem. Na przykład odkrycia prawd życia (które nota bene już dawno zostały odkryte). Albo dowcipem, który ma przyciągać czytelników. Albo niezwykłym tematem, podniosłym stylem, swadą, rozmachem, żywiołowością. Czymkolwiek co ma wychodzić poza średniość.

Oto spod palców ukazuje się jeszcze jeden świat. Jeszcze jeden, wśród miliardów.

– Bzdura. Nie chcę być jednym z miliardów światów – odezwał się nagle Wiesiek. Skąd on, jak? Spod moich palców…

Powiem mu:
– Dopóki nie pogodzisz się, że jesteś jednym z miliardów światów, będziesz gonił za niezwykłością…
– …przestań moralizować…
– …i nie zaznasz spokoju…
– …tkliwe jak z Szekspira…
– …gorzej mój drogi, Szekspir nie był tkliwy…
– …tak, Szekspirem nie jesteś…
– …i właśnie to mi zwisa, że nie jestem Szekspirem, Mickiewiczem czy choćby Masłowską…
– …widać, to wyraźnie widać. Dlatego jesteś dla mnie taki obleśny, bo nie masz żadnych ambicji, mógłbyś być kimś, a ty jesteś średni, jesteś nikim.
– Wracając do tematu, wybieram spokój.
– I za to cię nienawidzę. Też za to, że zawsze masz rację i ostatnie słowo. Nawet kiedy nic nie mówisz to i tak napiszesz co zechcesz. Chcę choć raz zdecydować sam o sobie, dlatego teraz masz mnie uśmiercić! Masz przestać o mnie pisać, przestać mnie tworzyć. Nie chcę być jednym z twoich świacików, które klecisz na serwetce w Barze pod Aniołkami na Szewskiej.
– Pomyślę o tym. Znaj moją dobrą wolę.
– Ty mnie nie rozumiesz. Ty nie masz o niczym myśleć, niczego rozważać. Ty masz raz zrobić to, co ja chcę. Nie chcę ciebie, nie chcę siebie. Obiecaj, że już nigdy mnie nie przywołasz, nie wskrzesisz. Obiecaj, że z Wieśkiem koniec.

Hm… Nie mogę zostawić sytuacji w tym momencie. Nawet martwe ciało wymaga pogrzebu, nie porzuca się go gdzieś w rowie pod płotem. Wiesiek chce unicestwienia tu i teraz i byłoby to przecież bardzo łatwe, wystarczy, bym wstał od komputera. Za kilka minut system automatycznie mnie wyloguje i tekst wraz z Wieśkiem pójdzie w niepamięć. A jednak nie mogę tak po prostu. Bez pożegnania, puenty? Załagodzenia konfliktu? Pogodzenia się przed egzekucją? Nawet eutanazję wykonuje się w obecności dwóch świadków, a chory ma dwa razy, w odstępie czasu, potwierdzić pisemnie swoją wolę. Wiesiek jest w afekcie, nie wie, co mówi.

Mam go pod palcami. A zostałem w kropce „.”

Rabat na tłumaczenie

Pani Weber tłumaczy dla całego miasteczka. Najczęściej tłumaczy przysięgle – niemieckie dowody rejestracyjne i umowy kupna sprzedaży. Oddając jej dokumenty i umawiając się na dzień następny, Józek dodaje na samym końcu rozmowy, mimochodem, jednym tchem, jedno pytanie: jaką kwotę mam przygotować? Sto pięćdziesiąt, mówi również jednym tchem pani Weber i podobnie mimochodem.

Zakup samochodu to nie byle co, święto w rodzinie, zapłacić trzeba i nie ma co się targować, pięćdziesiąt w tą pięćdziesiąt w tamtą to żadna różnica. Pani Weber mogłaby spuścić trochę, właśnie np. pięćdziesiąt, w komputerze na pewno ma gotowy szablon, tylko zmienia dane, drukuje i przybija pieczątkę tłumacza przysięgłego. Takie tłumaczenia ma w małym palcu, a nawet ją nudzą, prawdę mówiąc ma ich dość. Ale robi to dla swojego syna, a może i wnuczka, bo dziś młodzi mają ciężki start. Co z tego, że skończył studia, dwa staże, trzy języki i nawet pracował jako wolontariusz. Wyjechać za granicę nie chciał, a jak zechciał, to już przestało się opłacać. No więc niech już będzie dla wnuczka (albo syna), tak sobie myśli Józek i się nie targuje.

Józek nie wie, że syn (lub wnuczek) miał na oku świetną pracę, ale się spóźnił na rozmowę kwalifikacyjną. Zawalił, nie da się ukryć, a w takim razie powinien ponieść konsekwencje, czyli jego matka (lub babka) powinna mu cofnąć obiecane sto złotych, jakie miał dostać z jej ostatniego tłumaczenia. Ale też nie była to całkiem jego wina, bo wtedy, w wielkim mieście wojewódzkim, gdzie miał się stawić na rozmowę, władze zaplanowały akurat remont dwóch największych ulic. Nie jeździły tramwaje, a autobusy – bardzo okrężną drogą. Syn (wnuczek) nie wziął taksówki, bo w domu się nie przelewa, a jego matka (babka) nie bierze za tłumaczenia aż tyle, że on się mógł taksówkami rozbijać.

Wygląda więc na to, że Józek nie tylko wesprze polsko-niemiecką rodzinę, ale i poniesie konsekwencje lekkomyślnie zaplanowanego remontu, nad którym pomstowała lokalna prasa, której Józek nie czyta. Nawet gdyby czytał, to by się nie domyślił, że ma z tym związek, więc tak czy inaczej, na rabat nie mógłby liczyć.

Pewnie pani Weber miałaby niższe stawki, gdyby pracowała gdzie indziej, nie jako nauczycielka. Wtedy jej tłumaczenia dowodów rejestracyjnych i umów traktowałaby jako hobby, a nie znaczące źródło finansowe. Lecz dyrektor szkoły właśnie dlatego ją zatrudnił, bo wiedział, że jest tłumaczką przysięgłą i w razie nasilenia żądań nauczycieli a nawet strajku, przynajmniej ona nie będzie roszczeniowa. Wszyscy wiedzieli, że tuż przed lekcjami lub zaraz po lekcjach przyjmuje potrzebujących tłumaczeń, a sądząc po stawce nie było jasne, która praca była jej główną, a która dodatkową. Zresztą sam dyrektor również jeździł samochodem z Niemiec i otrzymał znaczący rabat na tłumaczenie.

Wracając do syna (wnuczka), nie był on całkiem niezaradny. Każde sto złotych zarobione na tłumaczeniu przez matkę (babkę) inwestował w fundusze inwestycyjne i spodziewał się, że kiedyś wynagrodzi jej to wsparcie. Najpierw, oczywiście, postarałby się o samodzielne mieszkanie, potem mały domek na działce rolnej zamienionej na budowlaną, nowy samochód, bo starych nie opłaca się już dziś kupować. Auta z Niemiec wnuczek by nie ściągnął, nie. Nawet, jeśli jego matka (babka) dałaby mu sto procent rabatu na tłumaczenie.

Wyobraźnia Józka nie sięgała tak daleko, by podejrzewać syna (wnuczka) pani Weber o tak szerokie plany. Józek nie podejrzewał, że płacąc o pięćdziesiąt złotych więcej zwiększa zdolność inwestycyjną swego kraju. Pod warunkiem oczywiście, że syn (wnuczek) inwestował w rodzime instytucje inwestycyjne. Co zresztą jest bardzo wątpliwe.

Zadania domowe

– Czy możemy oglądać bajkę?
– A opowiadania napisane?
– No nie…
– To pisać…!

 

S:
Loklaniem przybrotryk perczydełkiem porbędzie się korotolinów.

Komietralny spomiekietnik olmiętował przybiermek i portomaniał z zamietowania.

Zamieloszkolny olokot bomieletał porkientarem aż się kompalnie przygmiertolował.

Wormiestrzate pelkotoki poromieszkały colmekiem, łamielowały pokpoje.

 

B:
Dawno temu żył sobie kurczak mały i biegał po podwórku a świnka mówiła mu oj nieładnie kurczaczku przez ciebie krowa znosi jajka a kura daje mleko.

 

– W porządku, możecie oglądać, dwadzieścia minut.

 

Sara tekst

 

Beni tekst

Jak lubię zrobić coś na przekór konwenansom!

Firmy produkujące aparaty fotograficzne ścigają się o to, by ich zdjęcia były jak najostrzejsze. Ale w wielu aparatach można wyłączyć funkcję automatycznego ustawiania ostrości. I zyskać wolność.

wolność

Podróżować nie tak, jak opisują przewodniki, jak każą instrukcje obsługi. Robić coś zupełnie inaczej, po swojemu, i nie przejmować się opiniami na forach internetowych, na facebooku i tak dalej. Z różnych stron dobiegają głosy: „tak się robi”, „tylko tak się robi”. Nieprawda. Im więcej ograniczeń, wskazówek, dobrych rad, tym łatwiej zyskać wolność. Wystarczy funkcję autofocus ustawić w pozycję „off”!

——–

Dziś na placu zabaw poznałem mojego syna. Raczej – poznałem siebie, tę stronę, która była odwrócona do mnie jakby bokiem. Synak pozwolił oddać się szaleństwu. Nie, nie: pozwolił. On w ogóle nie zamierzał cenzurować swojego szaleństwa ani przez chwilę. Przy okazji: to szaleństwo nie było szkodliwe, powiedziałbym, że było nawet eleganckie. Przede wszystkim – gorące, zakręcone, rozanielone. Z jakimś chłopakiem, starszym od niego o chyba trzy lata, pogrywał zawadiacko, jakby znali się od niemowlęctwa, ale przecież nie mogli się znać, bo to inna wieś. Zresztą chłopak ten „opiekował się” swoim bratem (wszystko na to wskazuje, że bratem), w wieku trzech–czterech lat, tak jak opiekuje się starsze rodzeństwo młodszym, gdy rodzice muszą zająć się poważniejszymi sprawami. Nie ingerowałem, bo to nie moja rodzina i sprawa, lecz przypomniałem sobie, że młodsi wyrastają na silnych i samodzielnych ludzi właśnie wtedy, gdy opiekują się nimi starsi – siostra, lub pewniej – brat.

Nie rozumiem, im dłużej żyję, tym mniej kumam. I z każdej drobnej rzeczy, człowieka, spotkanego na ulicy, mógłbym pisać książkę. Na to wszystko mam jedno określenie – to, co widzę, czuję, jest po prostu niemożliwe.

Dokonało się

Odpływa ze mnie napięcie towarzyszące mi miesięcy, a w ciągu ostatnich tygodni dręczące prawie bez przerwy. Strona internetowa Jam jest, opowiadająca o powstawaniu cyklu zdjęć, została ostatniej nocy otwarta. Powoli robię porządek w notatkach – to znaczy zamykam je i przesuwam do katalogów w archiwum. Silne napięcie towarzyszące myślom, że nie zdążę, że nie dam rady, że głupie będzie to, co stworzę, teraz zamienia się powoli w nostalgię. Oba uczucia są trudne do zniesienia, ale chyba wolę to pierwsze… Choć przecież legenda powstaje dopiero po zakończeniu wydarzenia, projektu, tej harówki, ścigania się z każdą godziną, zmuszania się do zajęcia tym, czym przecież tak naprawdę chcę się zajmować, ale nie mogę akurat wtedy, kiedy jest to najbardziej potrzebne, wskazane, kiedy wreszcie trzeba dobrnąć do końca i zamknąć sprawę. A tęskni się wtedy, kiedy powstanie legenda. Legenda nie jest tym, co było. Tak naprawdę nie wiadomo, za czym się tęskni.

kaledarz „Jam jest” 2015-16

Dziękuję ludziom, którzy zafundowali mi ten stres i dzięki którym praca nad projektem, od dziś, staje się dla mnie legendą, z powodu której już tęsknię.

O twórczości i pstrykaniu

W twórczości nie da się oszukać co najmniej jednego czynnika – czasu. Poszukiwanie, klecenie, rozwalanie tego, co sklecone, budowanie od nowa, zbieranie sił, trwonienie sił, zbieranie znów, organizowanie, konsultowanie, przegląd, horyzont coraz szerszy – to wszystko wymaga czasu.

Niekiedy da się zauważyć, że ktoś za jednym zamachem stworzy coś fajnego. Nie należy dać się zwieść ułudzie. On tego nie stworzył w tym czasie, on to miał w głowie o wiele wcześniej. Inaczej – to mu się tworzyło w głowie przez dni, miesiące i lata. Lecz niestety, ludzie postronni opowiadają czasem o takich twórcach-geniuszach, co jednym pstryknięciem wywołują nowe światy. I w ten sposób powstają legendy. Wielu chciałoby mieć obok siebie takiego błyskawicznego twórcę, a już na pewno – wielu pracodawców. Mówiąc jednak między nami (myślę, że możemy sobie pozwolić na odrobinę prywatności, przecież jeśli już tu zaglądnąłeś i czytasz, to z pewnością mamy ze sobą wiele wspólnego): przekonanie, że ktokolwiek stworzy sensowne dzieło pstryknąwszy palcami, to kompletna bzdura.



Triumf i gehenna

W nocy, o północy, triumfuję. Kończę dzień mocnymi akcentami, stawianymi w fotografii, tekstach, muzyce, czasem wideo. Żyję do godziny pierwszej w nocy, czasem drugiej, może i trzeciej. Potem, z triumfem, kładę się do snu by po kilku godzinach dogorywać, gdy budzik wygrywa melodie.

Zobaczcie na przykład to poniżej. Zostało nagrane wczoraj. Tkwi gdzieś na karcie pamięci małej kamery cyfrowej. I będzie tkwiło, dopóki ktoś tego komuś nie pokaże, komukolwiek, w kimś odezwą się pozytywne uczucia. Dla tych uczuć warto kończyć dzień mocnym akcentem, nawet o pierwszej w nocy…

 

Fragment zajęć warsztatów teatralnych Lato w teatrze, Teatr Bagatela, czerwiec 2015. Strona warsztatów.