Wczoraj – spotkanie z fragmentami dramatów Petera Asmussena, dziś – Hanocha Levina. Można się zapomnieć i zatopić w świetnej literaturze, fantastycznej twórczości nie tylko pisanej, ale i malowanej, granej, tworzonej na deskach teatru, utrwalanej na celuloidowej niegdyś taśmie, i każdej innej, w której twórca sam się zapamiętał i zatopił. Lecz mimo spoglądania na niebotyczne szczyty niedosięgłych dzieł, onieśmielające, wprawiające w zakłopotanie, trzeba próbować tworzyć samemu. Nawet jeśli to, co powstaje, zdaje się liche i marne. Nie dać się zepchnąć do roli wyłącznie odbiorcy, który tylko kontempluje, konsumuje. Trzeba samemu próbować tworzyć, stanąć po tej bardziej niebezpiecznej stronie barykady, w której poszukujemy siebie po to, by ostatecznie odsłonić bezbronną pierś, wystawić ją na ciosy. Twórczość na tym polega, a jej doświadczenie jest bezcenne, nawet gdy kończy się klęską.