Poniższe, proste, jak dzisiaj oceniam, słowa śpiewałem po raz pierwszy mając chyba trzynaście lat…
Gdy utraciłeś w ludzi wiarę,
widzisz w nich tylko zło
I ból przekracza siły miarę,
to razem z nami – chodź
kochającego szukać serca
Tu, zagubiony gdzieś wśród pól,
maleńki biały kwiat
Piękny, że najsławniejszy król
przy nim to tylko dziad
Jak myślisz – po co jest to piękno?
Wracajmy, słońce zapala las
mówi dobranoc dniom
Bo teraz gwiezdnych szlaków czas
I dzieci, które śnią
Spójrz, mój bracie, nie jesteś sam
Jest ktoś kto kocha Cię
Kto stworzył ten wspaniały świat
By Ci nie było źle
By dać Ci dowód swej miłości
Dzisiaj dostałem olśnienia, tym razem nie śpiwając, ale czytając te słowa mojej trzymanej na rękach siedmiotygodniowej córce. Przez dwadzieścia lat śpiewałem je pewnie niezliczoną ilość razy, ale teraz mam wrażenie, że przez ten czas zapomniałem, co one znaczą…
Wraz z dzieckiem przychodzi uczucie, a może choć nadzieja, że od niego rozpocznie się lepszy świat. I nawet rozpoczyna się – dla mnie osobiście. Jest lepszy, piękniejszy, ponieważ ona jest, jej oczekiwanie świata, ciekawość, zdążanie naprzód bez zastanawiania się, co ją czeka. Mam wrażenie, że jeśli przecież mnie nie było źle, to dla niej – wszystko będzie idealne, doskonałe. Patrząc na tę twarzyczkę zwracającą się w stronę światła mam choć przez chwilę wrażenie, że musi tak być. Że dla niej nie będzie cierpienia.
Lecz za chwilę powraca rzeczywistość – do dorosłości człowiek dostaje się właśnie poprzez trudności i cierpienie. Nie unikając ich, ale patrząc im w oczy, nawet jeśli będzie wydawać się, że w tym życiu ostatecznie nas zwyciężą. Lecz dorosłość i choć pewna część doskonałości pozostanie.