Jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju… W zasadzie nie muszę o niej myśleć, ale może jakaś bardziej męcząca strona mojego perfekcjonizmu każe mi na początku martwić się o koniec…
Najbardziej mi szkoda, że będę musiał umrzeć. Wiem, może to śmiesznie brzmi, zresztą to żadne odkrycie. Ale jakaś piękna siła sprawiła, że moje życie do tej pory było pełne fascynacji i niesamowitych momentów… Dostrzegam przed sobą tyle różnych dróg, możliwości… Ludzi do spotkania, wzięcia czegoś z ich duszy.
Dopóki żyłem sam, myśl o końcu tego życia nie jest jeszcze tak bolesna. Ale ludzkie zadanie to kochać, związać się z ludźmi, uzależnić się od nich i ich uzależnić od siebie jednocześnie. A miłość, przywiązanie i uzależnienie sprawia, że zerwanie tych więzi boli okropnie. I najwyraźniej tak ma być. Żeby stać się w końcu człowiekiem?
Można pytać o sens tego wszechświata i naszego, jako ludzi, w nim istnienia. Można też nie pytać. Ale to przecież jakiś sens sprawia, że chcemy żyć. Bez sensu życia my, ludzie, stajemy się wrakami za życia. Wiara podtrzymuje nasze działania z dnia na dzień – wiara o małych, codziennych radościach, wiara o lepszej przyszłości po wielu latach…. Każdy w coś wierzy, a jeśli nie, to przestaje być człowiekiem.
Patrząc na moje życie widzę, że powstałem po to, aby żyć, a nie po to, aby w końcu umrzeć. Wiem, że życie potrafi nas przygotować również i na śmierć – kiedyś w końcy być może będę błagał o nią, jak o podanie kolejnego zastrzyku morfiny.
To drastyczne, tak. Ale jeśli liczy się coś więcej niż tylko ta chwila teraz, jeśli istnieje ożywienie po śmierci, to z samą śmiercią trzeba pomyśleć zanim ona nadejdzie. A z pewnością istnieje coś więcej niż tylko chwila. Dowodem jest choćby nasza pamięć, choćby nasze uczucia niezależne od chwili i od cierpienia.