6,22 % to prawie jak u zdrowego

Nie chodzi o promile alkoholowe 🙂

Odebrałem dziś badania lekarskie z wynikiem parametru Hba1c. Określa on „leczenie” cukrzycy. To znaczy – na ile udaje się to „leczenie”. „Leczenie” piszę w cudzysłowie, bo tej choroby nie leczy się tak, jak innych chorób, z prostego powodu – jej się nie da wyleczyć. Tak zwane „leczenie” polega na nieustannym ratowaniu sytuacji. Pacjent ratuje się codziennie, cotygodniowo, comiesiecznie i wieloletnio – aż do śmierci, a umierając – ciągle jest cukrzykiem 🙂

W smartfonie mam aplikację, która co 5 minut odczytuje na głos poziom cukru. Co 5 minut analizuję, czy poziom zmierza w dobrą stronę. Dwanaście razy na godzinę, od wstania z łóżka rano do położenia się w łóżku wieczorem. Kiedy śpię – aplikacja co 5 minut sprawdza poziom i jeśli wyskoczy poza zakres – budzi mnie alarmem.

Wynik HBa1c = 6,22% jest dla mnie sukcesem. Co prawda jest poza zakresem zdrowego człowieka, ale jestem już bardzo blisko, bo „zdrowy” zakres leży między 4 a 6%. W przypadku mojej choroby, mojej specyfiki – to duże osiągnięcie. Przez wiele lat miałem gorsze wyniki, ale dzięki nowoczesnej technologii mogłem je poprawić.

Dzięki technologii i nieustannym staraniom. Ciągłym kalkulacjom, obserwacji, przewidywaniom. To jest praca przez 7 dni w tygodniu, prawie 24 godzin na dobę, bo kiedy budzę się rano odczytuję wyniki z nocy, analizuję i przed następną nocą wprowadzam poprawki.

Skoro taki okazał się wynik, można postawić sobie kolejny cel – zejść poniżej 6%. Ideałem wydaje się 5,5% – to pewnie mniej niż u wielu „zdrowych” – tzn. takich, u których nie okazała się jeszcze cukrzyca, ale którzy jedząc bez zastanowienia i nie dbając o siebie mają z pewnością już niezłe rozjazdy z normą1. Żeby poprawić wynik trzeba znów zmienić styl życia, żywienia, poszukać najsłabszych punktów, poszukać więcej informacji, poczytać. Kimś się zainspirować, komu się udało.

1 Zdarza się, że zdrowi ludzie, tzn. tacy, którzy nie mają zdiagnozowanej cukrzycy, zakładają sobie czujniki glukozy, żyją normalnie i obserwują, co dzieje się w ciągu doby. Wtedy okazuje się, jak niekorzystny wpływ mają pokarmy o dużej zawartości węglowodanów i wysokim indeksie glikemicznym. Organizm początkowo jest w stanie regulować glikemię, ale po pewnym czasie dochodzi do choroby.

Nie za pan brat

To, co może być złudne, to twierdzenie, że z cukrzycą i insuliną można się oswoić. Niektórzy optymiści mogliby twierdzić, że można je nawet polubić. Możliwe. Ale nie wydaje mi się tak.

Oczywiście – insulina, cukrzyca – używa się tych określeń jako uosobienia – kogoś. Jakby miały rozum, osobowość, jakby dało się z nimi dyskutować, a co dopiero – polubić. Lecz cukrzyca to po prostu zjawisko przyrodnicze, dość skomplikowane. O wiele prostszym bytem jest insulina – to związek chemiczny, powodujący konkretne następstwa. Te następstwa są bezwzględne, bezdyskusyjne, niezależne od sympatii, nienawiści, pobłażania, surowości. Jedyne, co może pomóc, to chłodna kalkulacja i konsekwencja.

Bez insuliny nie da się żyć, ale mało kto wie, że nadmiar insuliny zrzuca organizm w przepaść. Ciało, lecąc, odbija się od skalnych ścian i ląduje na dnie, poobijane, bolesne, wykończone. Nadmiar insuliny sprawia, że mięśnie organizmu wykonują na nim katorgę. Nazywa się: drgawki.

Zażywanie insuliny sprawia, że nie można przestać o niej myśleć. W mózgu zachodzi ciągła kalkulacja – czy nie za dużo, czy w odpowiednim momencie, a może jeszcze nie teraz, a może szybciej. Cukrzyk nie może sobie pozwalać na dłuższą chwilę zapomnienia. Cukrzyk-marzyciel – to połączenie rokujące ciągłe problem prowadzące do katastrofy.

Najgorsze, że na cukrzycę nie można się zdenerwować. To znaczy – można – ale skutki są opłakane, czasem straszne. Wczoraj się zdenerwowałem, odpłaciła mi się podbitym okiem i szwami założonymi na powiekę. „Sorry gregory, nie umawialiśmy się na sentymenty”.

Na punkcie roweru

Dostał „fioła na punkcie roweru”, ale tak naprawdę wrócił do fascynacji z dzieciństwa. Babcia z płaczem narzekała, że kiedy gotuje obiad, to trudno jej wytrzymać, bo za oknem, na rowerze, wzburzając kurz na podwórku, w kółko, maniakalnie, jeździ wnuczek. Tak naprawdę dwóch wnuczków, bo kuzynostwo mieszkało razem. Stan maniakalny, ten sam, który dziś obserwować można na skateparkach.

Od dwóch lat jeździ znowu. Ma rower sprzed 20 lat, zwykłego górala, tak wtedy nazywanego, zanim ludzie dowiedzieli się, że samych górali jest wiele rodzajów. Kiedy popękały opony, wymienił je na szosowe. Na tych oponach, któregoś wieczora, przeleciał przez betonową barierę, na asfalt. Pierwszą częścią ciała, która dotknęła asfaltu, była głowa. Dziwne, że potem, przez kilkanaście tygodni, bolało raczej żebro, nie głowa. Od tamtego czasu jeździ w kasku.

O rowerze myśli kilka razy dziennie. Cierpi, jeśli nie może pojechać, odlicza dni i godziny. Zaczął myśleć o rowerze szosowym, ale tak tylko w marzeniach, bo pieniądze są potrzebne na ważniejsze rzeczy. W internecie znalazł porady, co warto byłoby kupić, a co jest zbędnym gadżetem. Po kilku miesiącach rodzina wsparła jego marzenia i wsiadł na prawdziwy rower szosowy.

Następnego dnia wykręcił sto kilometrów. Za dwa tygodnie zrobił sobie wycieczkę na sto sześćdziesiąt. Potem kolega wziął go na rajd wokół powiatu. Rajd rowerowy dla cukrzyka na insulinie to dodatkowe wyzwanie. Kiedy poziom glikemii spada, nie ma zmiłuj, trzeba zostawić grupę i żreć – kanapki, batony, pić sok. Trzeba to wszystko mieć ze sobą, inaczej zostaje tylko telefon na pogotowie. No to żarł kanapki, goniąc peleton, glikemię zmierzył tamtego dnia chyba ze dwadzieścia razy. W ogóle cukier spada ogromnie podczas jazdy rowerem. Jeśli cukrzyk zwykłego dnia bierze 30 jednostek insuliny, to na rajdzie weźmie może 5, albo jeszcze mniej. A kiedy złapie w końcu balans między wysiłkiem, jedzeniem i insuliną, może jechać i jechać, na koniec świata.

Tajemnica dalekich dystansów na rowerze polega na tym, że trzeba jechać powoli. W trakcie rajdu grupa jechała naprawdę powoli i po 140 kilometrach nasz bohater nie czuł się źle. Była godzina 16:30, postanowił sprawdzić, ile sił mu jeszcze zostało. Miał przeczucie… Wybrał trasę bez podjazdów, Charsznica, Falniów, Biskupice, Kamieńczyce… Była akurat niedziela, zabrakło mu wody, wiejskie sklepiki już zamknięte. W Czaplach Wielkich znajomi prowadzą motylarnię, poratowali wodą, bo woda jest najważniejsza, może nawet ważniejsza od jedzenia. Potem Słomniki. Ze Słomnik na Glinicę. Robiło się ciemno, wybierał znane sobie drogi, żeby po ciemku znów nie przelecieć przez jakąś głupią barierę albo nie wpaść w wiejską dziurę. Jest pewna technika pedałowania, która pozwala wycisnąć z nóg resztkę sił. Na ulicach miasteczka, tuż przed godz. 22:00, licznik przekroczył dwieście.

Diabetic nocą

Przygotowuje małe, niskie łóżko do nocy. Ma tu tylko śpiwór, jako poduszkę zwinie sweter i położy pod głowę. Ostatni pomiar glikemii przed snem i drobna korekta insuliną. Zastanawia się przez chwilę patrząc na cyferki wstrzykiwacza – cztery jednostki, czy jednak trzy? To niewielka różnica, ale… w którą stronę podąży poziom cukru, podczas następnych kilku godzin?

Tuż obok, w zasięgu ręki, zostawia plecak z otwartą kieszenią. Dotyka w niej ręką obłego pojemnika, w którym schowane są kosteczki glukozy. Dłoń musi zapamiętać ten ruch. Możliwe, że na wpół przytomny, albo prawie nieprzytomny, będzie jej szukał w ciemności. Ten ruch musi być automatyczny.

Pani doktor, nie ma pani racji

Wiesiek dał mi do przeczytania taki tekst. „To jest list” – powiedział. „No dobrze” – powiedziałem – „ale list chyba nie do mnie, dlaczego miałbym go czytać?”. „Bo ja go nie zamierzam wysłać. Ale musi go ktoś przeczytać, bo inaczej nie spełni swojej roli”. „Jakiej roli, skoro jest listem, a nie zostanie dostarczony?” – zapytałem. „Ten list jest najbardziej potrzebny mnie. Lecz to za mało, żebym tylko ja o nim wiedział, więc daję go tobie”. Niewiele z tego rozumiem, ale dobrze. Nie odmawiam, zapoznanie się z nim chyba nie będzie mnie wiele kosztować.

 

Otóż pani doktor, uważam, że nie ma pani racji. Mierzenie cukru przez cukrzyka, w mojej sytuacji, tylko cztery razy dziennie, nie sprawdza się w praktyce. To po prostu stanowczo za mało. Może gdybym był księgowym, siedzącym osiem, dziesięć, dwanaście godzin przy biurku. Spożywającym posiłki o tych samych godzinach. Jadącym do pracy o tej samej porze i powracającym tak samo. Ale nie jestem.

Łatwo powiedzieć, kiedy się nie zna moich realiów codzienności. Tak tak, wiem, ma pani tytuł doktora nauk medycznych diabetologii, ale mimo wszystko, nie jest pani jasnowidzem. I nie wie pani, a nawet jeśli kiedyś napomykałem, nie sądzę, że pamięta pani, jak wygląda mój dzień. Zresztą podczas wizyty nie ma czasu na szerokie opowieści, pacjentów jest zbyt dużo, a może mnie pani przyjąć i tak zbyt rzadko. Bo co to jest – cztery razy do roku? Tyle, żeby wypisać recepty i zapytać, co słychać.

Tak więc mój dzień, to nie jest jeden dzień. To są dni, ponieważ każdy z nich wygląda inaczej. Każdego dnia mam co innego do zrobienia, o różnych godzinach, z różnym nasileniem pracy fizycznej. Jednego dnia tkwię przez cały czas przy biurku, innego – biegam, innym razem noszę sprzęt, jadę tramwajem z tobołami, ustawiam, stoję dwie, trzy godziny, składam, potem piechotą kilkaset metrów, znów do tramwaju.

Nierzadko trudno znaleźć chwilę na posiłek. Wiem, że to nie jest wytłumaczenie, ale mówmy sobie szczerze, jak jest. Kończę po południu, wieczorem, albo w nocy. Aha, przecież dojeżdżam do pracy kilkadziesiąt kilometrów. Ostatnio zaś, z powodu remontów i korków na drodze do Krakowa i w samym Krakowie, czas dojazdu wydłużył się do dwóch godzin. Wobec tego, że codziennie spędzałbym cztery godziny w autobusach, busach i tramwajach, czasem nie wracam do domu na noc.

Trzeba wziąć też pod uwagę mój profil osobowości i temperament, np. to, że jestem emocjonalnym kinestetykiem. Chyba nie powie pani, że to nie ma znaczenia. Moja glikemia bardzo zależy od nastroju i emocji. Nie mówiąc już o typowych czynnikach, takich jak ilość i regularność snu, wysiłek fizyczny, indeks glikemiczny pożywienia, które w mojej sytuacji jest dość różne, czy infekcje, które znacząco wpływają na poziom cukru we krwi. Pani sugestia, żeby przed pracą fizyczną wypić szklankę lub dwie soku, jest zbyt uproszczona w mojej sytuacji.

Mówiąc krótko – uważam, że naprawdę bardzo dobrze sobie radzę. Ale pod warunkiem, że mam możliwość mierzenia glikemii sześć, osiem, czasem nawet dziesięć razy dziennie. A to oznacza, że potrzebuję dużo pasków do glukometru. Jeśli pani nie może mi tyle przepisać, będę szukał jeszcze gdzie indziej. Oczekuje pani ode mnie, że mój średni poziom glukozy, określany wskaźnikiem HBA1C będzie poniżej 7, a jednocześnie uniknę hipoglikemii. Na to jest tylko jedna rada – muszę często mierzyć. Tak wynika z mojego osobistego doświadczenia, w moim przypadku.

Plan na noc

Budzik ustawiony co 75 minut, wtedy kontrola glikemii. Za 6 godzin leki trzeba wziąć i potem do rana znów co godzinę piętnaście zadzwoni budzik.A potem, gdy niebo zabledmie, czy będzie bolało. Obok poduszki jest i blistek proszków przeciwbólowych. Nad ranem, co będzie nad ranem, może nie uda się nawet obrócić, nie uda się po prostu odetchnąć… co będzie…

Kurier, który odmieni życie

Jutro przyjedzie kurier. Kurier będzie szukał mojej dziewczyny, ponieważ do wysyłki podałem adres miejsca, w którym ona pracuje. Oraz podałem jej telefon. Dziś na telefon mojej dziewczyny przyszedł sms z wiadomością, że jutro przyjedzie kurier.

Kiedy przyjdę po pracy do domu, będzie czekać na mnie paczka. Otworzymy ją wspólnie. Bo to może być przełomowy moment w życiu członka rodziny, czyli mnie. Czyli diabetyka, potocznie nazywanego cukrzykiem. Znaczy – że mam cukrzycę. I to nie „na tabletkach”, jak się potocznie mówi, tylko „na insulinie”. Dlatego należę do elity cukrzyków.

Wszyscy cukrzycy „na tabletkach” z niepokojem myślą o tym, że kiedy będą „na insulinie”. Ale to wcale nie jest takie pewne. Lecz wystarczy tylko taka możliwość, a już ci „na tabletkach” drżą na samą myśl, że musieliby sami sobie robić zastrzyki. Tak się mówi, robić zastrzyki, ale to w zasadzie jak namalowanie kropki, długopisem, na ramieniu. Albo na udzie. Albo na brzuchu, koło pępka. Kiedyś to były naprawdę zastrzyki, prawdziwymi strzykawkami i igłami, i wcale nie jednorazowymi. Teraz to bardziej taka zabawa. Ale mimo to, „ci na tabletkach” bledną na samą myśl o niej. Niech bledną.

Robienie zastrzyków nie jest największą atrakcją cukrzyka „na insulinie”. Śmieszniejszą zabawą jest gra w kotka i myszkę. Kotkiem jest cukrzyk (w cukrzycowym slangu mówi się: słodki), a myszką – poziom glikemii. Potocznie mówiąc – ile cukrzyk ma cukru we krwi. Tego się może dowiedzieć kłując się w palec, roniąc czerwoną kropelkę (około 1 mikrolitra, w zależności od glukometru), i nakładając ją na pasek testowy. Wtedy, na ekranie glukometru wyświetla się liczba, która decyduje o dalszym życiu. Poniżej 50 mg/dl to zagrożenie utratą przytomności. Powyżej 160 – szybkie niszczenie organizmu.

Najciekawsza jest ta dolna granica. Bo glikemia waha się w ciągu dnia, zależnie od wysiłku, spożytego pokarmu, stanu organizmu (np. infekcji). Cukrzyk nigdy nie wie, jak blisko jest tej dolnej granicy. No chyba, że w oczach pojawiają mu się mroczki, ale wtedy jest już trochę za późno. Najlepiej, gdyby mierzyć cukier tak co 15 minut. Wyciągnąć pasek testowy z pudełeczka, glukometr i nakłuwacz, i jazda – pstryk, kropla, odczyt. Jeden pasek kosztuje 1 zł. bez refundacji. Ale kogo stać na paski bez refundacji? Refundację wypisuje lekarz, ale wtedy dostaje się tyle pasków, że wystarcza na mierzenie 4 razy dziennie. Czyli co 6 godzin.

Jeszcze ciekawiej jest w nocy. Cukrzyk kładąc się do łóżka, mierzy cukier. A potem śpi. Kiedy śpi, to nie zauważy, kiedy pojawią się mroczki. Niejeden cukrzyk budził się zlany potem, i drżącymi rękoma szukał glukozy w kostkach, którą sobie przygotował wieczorem. Jak nie przygotował, to marny los. Albo i nie budził się, tylko we śnie dostawał drgawek, zupełnie podobnych ja te pod elektrowstrząsami.

Mam nadzieję, że jutro moje życie się odmieni. Otworzę paczkę, a w niej będą dwa urządzenia. Jedno, z małą igłą, wczepię sobie w ramię. Będzie ze mną przez dwa tygodnie, będzie mierzyć poziom cukru, a ja będą mógł go odczytać w każdej chwili drugim urządzeniem. Gdy obudzę się rano, odczytam informacje o tym, jaki zmieniała się glikemia w nocy. Albo moja dziewczyna będzie mogła to robić na bieżąco, kiedy będzie się bać, że ze mną dzieje się coś niedobrego. Poznam wreszcie, skąd biorą się zwyżki glikemii nad ranem, co dzieje się między posiłkami, jak organizm reaguje na nagły wysiłek (np. bieg sto metrów do autobusu), jak rośnie cukier po pizzy a jak po frytkach. No i ciekawe, czy po koniaku rzeczywiście spada…

Walczymy ze słodyczami

Myślę o tym, że zbliżają się Święta. Mikołajki tuż za nami. Myślę o kilogramach słodyczy, które moje dzieci dostają w paczkach, prezentach.

W grudniu nasz rodzinny program ograniczania cukru załamuje się. Ciągle wielu ludzi uważa, że aby zrobić przyjemność dzieciom, trzeba kupić im coś słodkiego. Tworzy się lawina, powódź słodyczy. Moje dzieci, z różnych źródeł, dostają ich całe siatki. Tymczasem to nie te czasy (jak np. 30 lat temu), kiedy czekolada w domu była wydarzeniem. Teraz toniemy w słodyczach, są nam one proponowane na każdym kroku, przy każdej okazji.

Zdrowy człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak ogromny wylew insuliny do krwi powodują nie tylko batoniki i czekoladki, ale wody smakowe czy zwykłe słone paluszki, bo są zaprawiane cukrem. Ja, diabetyk, widzę to na glukometrze, widzę, jak słodycze destabilizują organizm nawet na kilka dni. Wy, zdrowi, o tym nie wiecie, bo Wasz organizm automatycznie radzi sobie z tym, co mu serwujecie – dopóki jest sprawny.

Pomóżmy sobie w walce z uzależnieniem. Zamiast słodyczy – zabawa edukacyjna, książka, wycieczka w ciekawe miejsce, trochę ruchu na świeżym powietrzu, w promieniach słońca. 

Dawki w dół!

Skończył się tydzień walki z wysokimi cukrami. Skorygowane w górę dawki insuliny przestały być aktualne. Od wczorajszego wieczora wyniki glikemii spadają poniżej normy, wczoraj raz a porządnie, dziś dwa razy, za to łagodniej. Nie chodzi tak po prostu o wskazania glukometru – niskiej glikemii nie sposób nie zauważyć – no chyba, że ktoś traci przytomność z uśmiechem na ustach. Może ktoś tak, ale nie cukrzyk na insulinie, który przedawkował. A to dlatego, że spadek cukru w organizmie powoduje wylew do krwi całego wiadra hormonów stresu. Mówiąc prościej – hipoglikemia powoduje paniczny, szalony strach, siódme poty i drżenie ciała. Jeśli dojdzie do drgawek, to cukrzyk pamięta je jak wizytę potwora, który pojawia się nagle w mieszkaniu i nie mówiąc „dzień dobry” chwyta go swoją łapą i wali nim o podłogę i ściany.

Dawki insuliny w dół!

Bunkier Cafe, Kraków, Planty, Bunkier Sztuki fot. Piotr Kubic

Bunkier Cafe, Bunkier Sztuki, Kraków, Planty

 

Appendix

Cukrzyk na insulinie podaje sobie insulinę po to, aby cukier z krwi mógł się dostać do komórek i służył jako paliwo dla organizmu. Lecz im więcej insuliny, tym mniej cukru we krwi. Jeśli cukier spadnie za bardzo, pacjent traci przytomność (z powodu niedożywienia mózgu). Często towarzyszą temu: bełkotanie, lunatykowanie, majaczenia, ostatecznie – drgawki (jak przy padaczce) i utrata przytomności.

Jeśli cukrzyk zachowuje się dziwnie lub jest nieprzytomny, nie wolno podawać mu insuliny, bo w ten sposób można go definitywnie wyprawić „na tamten świat”.

Szpan

Chodzę i chwalę się swoim językiem. To znaczy tym strzępem, który od niego odstaje. Niesamowite, że może się zrosnąć tak po prostu, bez chirurga. Że się zrośnie – w to wierzę, bo to nie pierwszy raz.

Tak więc dopóki się nie zrośnie mam powód do szpanu. Cukrzyca przydaje się na coś, jeszcze kilka lat temu kwalifikowała do niewielkiego grona naznaczonych chorobą. To się z biegiem lat zmienia, jest nas, cukrzyków, coraz więcej i bardzo możliwe, że jeszcze za mojego życia będziemy stanowić większość. Niewyszukany żart.