Wbijam igłę, nawet nie boli…

…musiałem trafić między receptory na skórze. Przeważnie choć trochę o jakiś się zawadzi, a jak już prosto w niego, to aż twarz wykręca. Ciekawe, że właśnie na udzie najczęściej najbardziej potrafi boleć.

Jakoś ostatnio nie przeszkadza mi to ciągłe mierzenie cukru i wstrzykiwanie insuliny. Zabiera czas, ze pewnością, zabiera też siły i angażuje koncentrację – to małżeństwo z cukrzycą. To trochę tak, jakby być agentem w obcym kraju – trzeba ciągle obserwować siebie, uważać – z czego wzięło się to wewnętrzne rozedrganie…? Albo skąd nagłe pociemnienie w oczach, dlaczego oblany potem…? Coś jest nie tak… ale co? Zmęczenie? Przeziębienie? Czy może właśnie ten przeklęty spadek cukru.

Oczywiście, są ludzie, którzy się tym nie przejmują – nie ważą jedzenia, nie liczą węglowodanów (przynajmniej węglowodanów), mają pewnie we krwi przeciętnie dwukrotność normy cukru (sami nie wiedzą ile), żyją kilkadziesiąt lat, i nie mają problemów ze wzrokiem, nerkami… Ja – ważę, liczę, upuszczam kropelki krwi na plastikową elektrodę średnio 3-4 razy dziennie. Czekam, odczytuję wynik, nakładem na elektrodę rozdarte paseczki opakowania i wrzucam do kosza. Czy w ciągu najbliższych 4-5 godzin będę czytał książkę, czy pójdę pobiegać… to zasadnicza różnica.

Stało się to dla mnie jak ubieranie butów. Nigdy bym nie uwierzył, że to jest możliwe. A jest.

Dziękuję…

Chciałbym podziękować Panu oraz Pani, którzy dzisiaj, na zbiegu ulic Karmelickiej i Batorego odpowiedzieli na moją prośbę o pomoc. Dziękuję Pani, która kupiła mi Marsa i była ze mną w trakcie tych ciężkich minut, i Panu, który nie zapomniał o mnie i przyniósł cukierki. To dzięki Pani przetrwałem bez utraty przytomności, z przeświadczeniem, że nie jestem sam wśród tłumu ludzi. Uratowaliście od przykrego zmartwienia moją żonę, przebywającą w szpitalu z nowonarodzonym dzieckiem, a mnie od transportu pogotowiem, szpitala, cierpienia w kilku następnych dniach, i bardzo poważnych kłopotów w pracy.

Wierzę w ludzi. Można wierzyć i to jest chyba najpiękniejsze uczucie.

Piotr

PS. Obiecuję, że będę starał się lepiej liczyć węglowodany, wysiłek oraz dawki insuliny 😉

Przegrana walka

W nocy przegrałem walkę. W zasadzie nie dostałem szansy. Pamiętam jak przez mgłę ostatnie starania dostania się do słodyczy. A później, gdy rzeczywistość na nowo się przede mną rozświetliła – Ioana z właśnie wykorzystanym zastrzykiem. I narastający ból we wszystkich mięśniach, uginające się kolana. Pod znakiem tego bólu i słabości minął cały dzisiejszy dzień.