Granie na instrumencie to gonienie tych niezbyt częstych chwil, w których instrumentalista odlatuje. W ciągu godziny grania może zdarzą się takie dwie, trzy. Cała reszta napędzana jest nadzieją, że już za chwilę, może zaraz, za następnym akordem, za dwa takty, otworzą się drzwi do raju. To się nie zdarza, bo pomylił klawisza, bo rozpadł się rytm, bo stracił koncentrację, bo zapomniał, bo palce osłabły, bo krzywo siedział na stołku, bo martwi się o kredyt, bo dziecko przyszło i zapytało o jakąś głupotę.
Im większa ambicja, tym bardziej boli. Im lepszy słuch i wrażliwość, tym częściej słyszy, jakie produkuje badziewie. Trzeba tym więcej odwagi, żeby zmierzyć się z sobą i usiąść jeszcze raz, nie stracić nadziei, że podczas kolejnej godziny, choć na kilka sekund, zobaczy zaczarowany ogród.