Ani jeden samochód

Niedziela. Noc. Od piętnastu minut nie przejechał ani jeden samochód. Może dłużej. Czy miasteczko zamarło, może świat się skończył, a Wiesiek nic o tym nie wie. Siedzi w swoim pokoju, leży w swoim łóżku, mógłby już spać, przymierza się do spania, zaraz będzie spał. A nie wie.

Zaraz! Teraz coś słychać! Niewyraźnie… Może przelatujący samolot…

Teraz wreszcie ciężarówka…

Wiesiek odwraca się nieznacznie, w pościeli. Chciałby złożyć hołd temu, kto wynalazł łóżko, a potem złożyć hołd sobie, że teraz leży w wynalazku, i naprawdę nic nie robi, tylko nasłuchuje odgłosów miasteczka.

Sięga pamięcią lata wstecz, gdy kładł się o północy wiedząc, że do rana nie odetchnie. Nie przestaną gonić jego myśli, że kilka godzin minie tak szybko jak parzenie herbaty, na które w ciągu dnia nie miał czasu. Że rano nie poczuje ulgi. Wiesiek czekał tylko na jedno marzenie senne, by przyśniła mu się podróż do miejsca, w których nigdy nie był. „Kiedyś tak nie będzie” – myślał – „kiedyś nie będę prosił o jeden sen, bo sny będą mi się śnić na jawie, moje życie będzie pięknym snem”.

Ten moment nie nadchodził. Skończył studia, obronił dyplom, założył rodzinę… gonitwa pozostała. Wiesiek nie wiedział, że przez lata ciągnięcia dwóch szkół, swoich fascynacji i życia towarzyskiego, wpadł w rytm, który go upajał i zniewalał. Chciał spokoju wtedy, gdy pętla zaciskała się na dobre, lecz kiedy tempo życia opadało, pojawiające się wolne chwile zapełniał kolejnymi zadaniami. Pobyt w łóżku, sen, wydawał mu się stratą czasu. Podobnie posiłki. Z tym, że podczas jedzenia można równolegle się czymś zająć.

Jak to się stało, że Wiesiek otrzeźwiał? Zachorował. Ha ha, ale proste, prawda? Zachorował i to nie raz, a jedna z chorób pozostała z nim na dobre. Na zawsze. No nie przesadzajmy – tylko do śmierci. Wiesiek stosował różne metody, żeby i o niej zapomnieć, ale ona się przypomina; najskuteczniej wtedy, gdy Wiesiek leci nad lasami i polami, upojony wolnością, wstrząsając posadami świata, jego świata, własnego, wewnętrznego, wyobrażonego. Zaraz po tym wstrząsy przenoszą się na jego świat rodzinny, a chwile kończy upadek Ikara, niekiedy zwijającego się w konwulsjach. Nie, Wiesiek jeszcze nie umiera, ale staje się cichy, spokojny. Na tydzień, dwa, może trzy.

Powiedzmy to inaczej – Wiesiek nie otrzeźwiał – tylko dostał hamulec. Czasem może coś mu zaświta, przyjdzie do głowy, żeby położyć się wcześniej, zanim całkiem padnie. A wtedy leży, bez książki, smartfona, bez nagrań audiobooków i filmów dokumentalnych. I słucha, czy ulicą przejeżdżają samochody. Tak samo słuchał, gdy miał pięć lat, nie mógł zasnąć, a dziadek nie przyszedł, żeby opowiedzieć historię o tym, że kosmonauci polecieli na Księżyc i zabrakło im tlenu…

W trawie



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *