Mam napisać scenariusz filmu dokumentalnego. Kwestia wydaje się tym prostsza, im mniej się na ten temat wie i im niższe ma się aspiracje. Ale czytając o tym, czym charakteryzuje się film dokumentalny, taki ambitniejszy, nie z tej najniższej półki, zaczynam czuć na sobie jakby przymus, obowiązek. A obowiązek paraliżuje, albo, co najmniej, prowokuje sztuczność. Może warto założyć, że wyżej siebie nie przeskoczę, że jest jak jest, i pogodzić się z tym, że wyjdzie jak wyjdzie. Byle zrobić coś, zamiast nie robić nic, zastanawiać się, przymierzać, dywagować bez końca.
Jest takie zjawisko, w którym duża ilość wchłanianej teorii przeszkadza. Przeszkadza również nadmiar dobrych przykładów, na pewnym etapie. Inspirację trzeba sobie dawkować, nadmiar inspiracji wpędza w kompleksy. One może nie byłyby złe, gdyby nie hamowały, blokowały to, co najważniejsze – po prostu pracę i po prostu własne, wewnętrzne przekonanie, wizję, bez których największa praca traci sens.
Wierzę, że burza może poprzedzać wyciszenie i spokój. Że poczucie rozbicia, niemocy, znikomości, braku umiejętności, pustki, może być subiektywne, tymczasowe, wynikłe z przytłoczenia tym, czego się ostatnio dowiedziałem, co poznałem – świetne przykłady świetnych ludzi, którzy wykonali świetną pracę. Lecz przecież nie wszystkie ich prace były świetne, moje też nie muszą takie być. Byle by były. Żeby coś stworzyć, często wcześniej przychodzi odczuć otępienie, niemoc, jałowiznę.