Janek kończy pracę na dziś. Robił to, co lubi, w większości, ale myślał jednocześnie, że mógłby robić coś ambitniejszego. Coś, co wymagałoby jego głębszej refleksji, uruchomienia delikatnych pokładów wrażliwości, wkroczenia na tereny, których jeszcze nie zna, ale których istnienie przeczuwa. Chciałby pracować nad czymś, co dosięgnie go bólem niezrozumienia, zmusi do pokory, ruszenia do przodu. Zmusi do opanowania paniki i rozpaczy, pojawiającej się w chwilach dezorientacji, samotności, bezradności. Ale te chwile, o ile zdobyłby się na pokorę, zawalczyłby o spokój, opanował roztrzęsienie i wychłodził wściekłe emocje, to te chwile przeniosłyby go do wieczności. Dotknąłby jej, odczuł może tylko przez chwilę, ale dla tej jednej i może małej chwili – warto. Opłaci się wdepnąć w chaos, zamęt, trwogę, nieporadność, przerażenie, by potem, nie do końca wiadomo kiedy, może już za godzinę, a może wieczorem, może następnego dnia, a może dopiero za tydzień, miesiąc, choćby nawet rok – odebrać, niechby na chwilę, niewątpliwe uczucie nieskończoności…
Teraz Janek pójdzie spać. Lecz zanim uśnie, albo żeby usnąć, włączy na swojej komórce film o tym, jak Hitler zaatakował Związek Radziecki. Nieprawdopodobne? Zaręczam, że tak będzie. Ale dlaczego, dlaczego? – zapytasz. Nie mam siły tego tłumaczyć, może nawet nie znam odpowiedzi. Może martwisz się, że Janek nie jest zdrowy na umyśle, że coś z nim jest nie tak, i nawet, jeśli tego teraz nie widać, to kiedyś Janek nie skończy dobrze. I tego nie wiem, nikt nie wie, sam Janek z pewnością.
Może najlepszą puentą będzie zdanie, że tak niewiele wiemy…