Kocham zapach lata, gdy o drugiej w nocy otwieram drzwi do kuchni, a tam strumienie chłodnego powietrza. A miałem być nie w kuchni, nie w naszym mieszkaniu, nie w tym miasteczku. Miałem być daleko. Zbyt łatwo przyjąłem do wiadomości, że wakacyjnych planów, nagle, nie ma. Podejrzanie łatwo.
Może dlatego, że teraz wystarcza mi to szczęście, że mogę wejść do kuchni. Jeśli chcę, proszę, i o drugiej w nocy. Wchodzę i już. Tak po prostu. Piękne. I to że w ogóle wstaję z łóżka. A potem zaraz wracam do niego, jeśli chcę. Kładę się, i znowu wstaję. Że to się da, że to działa. Że nawet mogę się przewrócić na drugi bok, między położeniem się i wstaniem. No nie, po prostu mega, niesamowite. Próbuję jeszcze raz, znów wstaję, idę do kuchni, otwieram drzwi, a tam strumienie chłodnego letniego powietrza. Pewnie na Chorwacji są bardzo podobne. Ale co mi tam Chorwacja, jestem szczęśliwy, bo zamykam drzwi i wracam do łóżka. Kładę się, przewracam na drugi bok. Lekko wstaję – działa!
Pamiętam, kilka dni temu zastanawiałem się, czy może każdy człowiek ma limit na wstawanie z łóżka, taki na życie. No mogłem się nad tym zastanawiać, każdy może się zastanawiać nad tym lub owym. Dziś wiem, ten limit to bzdura. Nie żebym miał pretensje do siebie, że nad taką głupotą myślałem, przecież kilka dni temu miałem dużo czasu do zastanawiania się, patrzylem w sufit albo ścianę, godzinę, dwie, rano i po południu, w nocy też, o drugiej, i nawet nie próbowałem iść do kuchni, sprawdzać letnie powietrze.
Ale to było wtedy. Dziś wstaję i idę, więc już nie myślę. Nie ma o czym myśleć, koniec. Nie ma czasu myśleć. Szkoda myśleć o limicie wstawań z łóżka, o takiej bzdurze. Nie chcę, nie muszę, nie zamierzam wiedzieć, nawet jeśli on gdzieś jest, i zmniejsza się, raz za razem.