– Tato, czy pamiętasz, że na naszej ulicy był kiedyś bruk?
– Chyba nie za moich czasów.
Trzydzieści pięć lat temu dreptałem tędy codziennie, do szkoły. Nie żebym się chwalił, bo niby jestem taki dojrzały. I mogę już narzekać na teraźniejszość wspominając przeszłość. Po prostu było przedwiośnie, roztopy. Wzdłuż krawężnika, tego którego już nie ma, ale nie tego krawężnika, który był ostatnio. Chodzi o krawężnik jeszcze starszy, z czasów socjalizmu, który był inny niż potem, gdy go wymieniono. Wzdłuż tamtego spękanego, poszarpanego krawężnika płynęła Amazonka. A może raczej Nil, bo struga nie rozgałęziała się. Nie miała gdzie.
Ta ostatnia prosta na mojej ulicy, prowadząca do domu, była najtrudniejsza do przejścia. Trudno było ją znieść, wtedy nie wiedziałem dlaczego. Była nudna, przechodziłem nią sam, bo kolegów zostawiałem przy ostatnim skrzyżowaniu. By przemierzyć odcinek może dwustu metrów wyobrażałem sobie, że lecę statkiem kosmicznym w przestrzeni międzyplanetarnej. Może nawet międzyukładowej. Zanim dotrę do bazy muszę starannie trzymać kurs i rozglądać się za niebezpieczeństwami.
Niebezpieczeństwa były. Na tej trasie krążyła starsza kobieta niespełna rozumu. Nazywaliśmy ją Buka, od postaci z Muminków. Potrafiła krzyczeć strasznym głosem, w którym nie dało się rozpoznać słów. Raz spotkałem ją właśnie w tym miejscu, szedłem wprost na nią, po chodniku, nie mogąc zboczyć, przejść na drugą stronę ulicy, zawrócić… Mogłem tylko iść jej na spotkanie, gdy serce waliło mi coraz mocniej. Zwykle trzymała ręce złożone z tyłu, gdy szła, i gdy w końcu się mijaliśmy, machnęła na odlew ręką i dostałem przez głowę. Popatrzyłem za siebie, a ona szła dalej swoim kaczkowatym chodem.
W tej pustce przypominały mi się czasem opowieści ojca o wściekłych zwierzętach. Myślałem sobie, co się stanie, jeśli spotkam takiego właśnie tutaj. Na przykład pies – nie będzie ode mnie uciekał, podejdzie do mnie i ugryzie mnie w nogę, bo zwierzęta chore na wściekliznę tylko czekają, żeby ugryźć inne żywe stworzenie.
Że bruk był, dowiedziałem się niedawno, kiedy zerwano krawężnik i chodnik. Wzdłuż wyrwy, pod popękanym asfaltem, ukazały się duże, szerokie kamienie.