Zagraliśmy koncert. Teraz można już usiąść i się zamyślić. Choć nie bardzo, bo jak usiąść i zamyślić, to oczy się zamykają, ze zmęczenia, chyba. Uczucie spełnienia? Tak się mówi. Szczęśliwie nie żyjemy z grania koncertów, nieczęsto gramy, więc jak już zagramy, to jest przeżycie.
A jednak dręczy myśl, żeby zostawić granie. Jest bardzo zaborcze. Granie wymaga, samego siebie. Nie pomaga marzenie o graniu, planowanie grania, ćwiczenie w wyobraźni – może trochę pomóc, ale pod warunkiem, że jednak gra się w rzeczywistości. Z kolei granie naprawdę liczy się wtedy, gdy gra się przynajmniej godzinę. Godzinę w jednym ciągu, nie chodzi o godzinę dziennie. Taką jedną godzinę dziennie trudno nazwać ćwiczeniem, to ciągle zabawa.
Niestety, podczas grania zwykle okazuje się, że nie idzie tak dobrze, jak się wcześniej wydawało. Nieszczęściem, z czasem słyszy się więcej niedoskonałości i więcej należałoby poprawić. A to oznacza, że granie jest drogą bez końca. Cel ucieka w czasie i przestrzeni.