Chomik zmarł wieczorem we wtorek. Następnego dnia mama Jasia i tata zrobili mu pogrzeb. Jasiu stał w szkolnym plecaku i swetrze, gotowy do szkoły i patrzył, jak tata kopie dołek w ogrodzie. Potem Jasiu poszedł chlipiąc po drodze do ramienia taty. Nie jechali samochodem, bo tata twierdził, że Jasiu ma się uczyć jak chodzić na piechotę do szkoły i że to skandal, żeby wozić dziecko osiemset metrów, kiedy Jasiu ma dwie nogi, które wyglądają na całkiem zdrowe. Że cały Jasiu wygląda na zdrowego i nie zaszkodzi mu przejść osiemset metrów. Że to tylko osiemset metrów to tata dokładnie zmierzył za pomocą licznika w rowerze.
Tamtego ranka zaczął Jasia boleć brzuch. Bolał też w środę rano i w czwartek, zawsze kiedy wyruszali do szkoły. W piątek Jasiu nie poszedł do szkoły, to znaczy poszedł, ale nie został. Tata i Jasiu siedzieli w korytarzu przy otwartym oknie, bo Jasiu twierdził, że lepiej się czuje na świeżym powietrzu, które jednak niewiele pomogło. W domu Jasiu opowiedział, jak pani kazała mu być cicho, kiedy chlipał, a kiedy dostał czkawki, to właśnie wtedy zadzwoniła do mamy. Jasiu twierdził, że pani na niego krzyczy, ale tata tłumaczył mu, że pani jest nauczycielką już trzydzieści lat i że od prowadzenia lekcji głos nauczycielom robi się taki, że wydaje się, że ciągle krzyczą. A pani przecież jest bardzo miła i ciągle się uśmiecha. Na pewno chce ich dobra, ale musi nauczyć, że pierwsza klasa to nie przedszkole ani zerówka.
W sobotę przyjechali przyjaciele taty i uśmiechali się oraz kiwali głowami ze zrozumieniem na historie z chomikiem i bolącym brzuchem. W poniedziałek Jasiu nie poszedł do szkoły. W czwartek do jego domu zapukała pani. Mama otworzyła drzwi i pani przeprosiła, ale akurat przechodziła obok i postanowiła zapytać o Jasia, którego nie widziała od kilku dni. Usiadły w kuchni, podczas rozmowy pani rozglądnęła się i pomyślała, że kuchnia wygląda czysto i ładnie, szczególnie jak na moment niespodziewanej wizyty. Mama wyjaśniła, że odkąd Jasiu został w domu i czyta książki, ból brzucha się nie pojawia i że w przyszłym tygodniu z pewnością będzie dobrze i zaprowadzą Jasia do szkoły.
Nagle gdzieś obok jakby ruszyła maszyna. Zaczęło się od powolnego terkotania, które potem nabrało rytmu. Mama mówiła dalej jakby niczego nie słysząc i w końcu pani od nauczania początkowego, nie mogąc powstrzymać ciekawości, zapytała, czy może skorzystać z toalety. To drugie drzwi na prawo. Przechodząc obok drzwi na lewo zobaczyła za matową szybą duży kształt pochylający się i wznoszący.
Zerknęła do kuchni, a tam mama właśnie zalewała kawę i herbatę (mama nie pija kawy). Otworzyła więc szybko drzwi do pokoju i zobaczyła kołowrót sięgający od podłogi do sufitu, w którym biegł wielki chomik. Przebierał łapskami po drabiniastej bieżni, a kołowrót kiwał się i przesuwał na niebieskim dywaniku, ślizgającym się rytmicznie po jasnobrązowych panelach.
Mama odstawiając czajnik usłyszała szybkie kroki damskich obcasów na pokrytych kafelkami schodach w korytarzu. Potem trzask drzwi i zgrzyt furtki. Zdążyła jeszcze wychylić się przez okno i krzyknąć, że bardzo przeprasza i że to do chomika niepodobne, bo zwykle cały dzień śpi. Pani, biegnąc ulicą w dół, pokazała ręką, bez odwracania się, że zapomniała zakupów w sklepie.