Przerażający dzień z własnymi dziećmi

Tytuł należy do tej kategorii, którą na co dzień stosują takie opiniotwórcze i wielkonakładowe gazety jak Fakt czy Super Express. Czytacie je? Macie za swoje. Nie czytacie – to Was nie szokuje.

Jeden dzień spędzony z własnymi nastoletnimi dziećmi, dzień wypełniony współpracą, pracą, przygodą, radością, cierpieniem, wręcz bólem fizycznym, zmęczeniem, zmaganiem. Dostrzegam jak wiele mógłbym dla nich zrobić. Jeszcze mogę się przydać. Przerażające jest to, że nie mogę im poświęcić tyle czasu, ile potrzeba.

Nauka (edukacja), czym jest naprawdę :)

Śmieszą mnie takie tytuły, może Was również, a śmiech to zdrowie.

Kształcenie człowieka to poszukiwanie w nim wrażliwości, która aktualnie go przerasta. Ale jeśli będzie uważnym, czujnym, pokornym, to delikatnie zarysowana ścieżka, która często jest tuż pod jego stopami i której nie widzi, zaistnieje w jego świadomości. Wpierw mgliście i niepewnie, będzie kręcił głową i zastanawiał się – czy to prawda, czy rzeczywiście tak może być? Ale jeśli poszukiwacz wczuje się w najlżejsze drżenie swojego wewnętrznego radaru, dostrzeże różnicę między szczegółami, a tak naprawdę – między uczuciami w samym sobie, między którymi do tej pory nie widział podziału, które zdawały się jednym i tym samym.

Te różnice z początku zdają się pomijalnie małe, niewiele znaczące, niewarte uwagi, ale podczas dalszych obserwacji okazuje się, że są kluczowe i podstawowe. Za jakiś czas osoba poszukująca będzie się już dziwić, jak mogła nie rozróżniać tak oczywistych spraw.

Ale to tylko jeden z etapów. Następny, który czeka na odkrycie – to zacząć samemu tworzyć te drobne, coraz drobniejsze, najdelikatniej tkane szczegóły.

I kolejny etap – pogodzić się z tym, że tak niewielu ludzi je będzie dostrzegać.

Rękopis Zygmunta Koniecznego i inne

Mam przed sobą nuty. To rękopis Zygmunta Koniecznego. Mam nauczyć się je grać. Byłem na próbie dziś rano, potem było wiele innych spraw. Jednak kiedy nastaje wieczór, w mózgu zaczynają kręcić się tamte dźwięki jak kołowrotek. Umysł nie chce się zatrzymać, powracają obrazy z godzin dnia. Jeszcze silniej powracają dźwięki. Jak je uspokoić, zagłuszyć?


Spotkania z ludźmi. Napotkany człowiek niesie problem i ma nadzieję, że ten drugi, napotkany, mu pomoże. A tak trudno ludziom się dogadać. Był zamordyzm, było prościej. Marzyliśmy o wyzwoleniu, zrzucaliśmy winę na despotę, a wszyscy robiliśmy, co każe. Teraz usilnie szukamy kogoś, by wskazać – to przez niego! Głupie katharsis…


Kształtowanie człowieka nigdy się nie kończy, wbrew sceptykom. Wywieranie wpływu na własne dziecko, gdy dogłębnie zdać sobie z tego sprawę, wywołuje uczucie paniki.


Kiedy nastaje wieczór, umysł nie chce przestać. Życie jest tak piękne, że szkoda spać.

Obudził się przed szóstą

Obudził się przed szóstą, sam, w sypialni. Było już całkiem jasno. Ptaki świergotały nawet cicho, nie tak, jak podczas świtu. Muszę iść do ubikacji, pomyślał. Wtedy przypomniał sobie, że w pokoju śpi dwójka jego dzieci, i że poprzedniego dnia, wieczorem, chłopaka bardzo rozbolała głowa. Zmartwiał. A jeśli było to coś poważnego i teraz chłopak nie oddycha? Ciekawe, że kiedy była w domu kobieta, matka chłopaka i dziewczyny, śpiących w drugim pokoju, podobne myśli nie przychodziły mu do głowy. A teraz wariant z zimnym chłopakiem uporczywie nie odpuszczał. Zmartwiał jeszcze bardziej. Zaczął zbierać się z łóżka, potem kilka kroków przez pokój, do przedpokoju i ubikacji. Jeśli chłopak jest już siny, co zrobić? Pokazać go jego siostrze, czy tak powinno się? Czy nie będzie to zbyt straszne, okrutne? A może zadzwonić od razu po pogotowie i nie pozwolić, żeby ktokolwiek inny go zobaczył? Lecz przecież śmierć nie jest czymś przeraźliwym, o ile sami nie wyprodukujemy tej przeraźliwości. Każdy prędzej czy później spotka się ze śmiercią, więc jeśli już jest okazja zobaczyć trupa, doświadczyć tego spotkania… Tak, to boli, ale jest więcej bólów, które po prostu są i będą.

Co za głupie rozważania, pomyślał, przecież jeśli chłopakowi coś się stało, mnie pierwszego szlag trafi. Jeśli nie trafi, to zwariuję, ale zanim zwariuję, to coś będzie okrutnie bolało, tu w piersi i trochę niżej, nad brzuchem. Potem, żeby z bólu nie zwariować, zwariuję na znieczulenie. Będę sobie śpiewał o ptaszkach (śpiewają zresztą za oknem), ale nie przestanę, gdy minie wiosna, przejdzie lato, będę śpiewał na jesieni, gdy w ogrodach już martwa cisza. Martwa!

Nie poszedł do kibla. Z pełnym pęcherzem, bolącym podbrzuszem (ból istnienia?) podszedł do pokoju dzieci. Chrapanie syna, takie rzężenie, przeciągłe, całkiem zdrowe, takie jak zawsze. Więc córka. Co z nią? Trochę czasu zajęło mu zauważyć, że spokojnie, ledwo dostrzegalnie, porusza się przy oddechu.

Syn Antka

Syn Antka ma dziewięć lat. Matka nauczyła go czytać, najpierw przez to, że sama czytała mu na dobranoc, a potem dawała synowi książeczki. Teraz synek czyta sam, zaczytuje się komiksami, a już najbardziej w serii noszącej tytuł „Dziennik cwaniaczka”. Syn Antka czyta nawet podczas rodzinnego obiadu, a próby oderwania od niego książki kończą się awanturą.

półka z książkami

Wczoraj Antek nie wytrzymał. Był niedzielny wieczór, kiedy jego syn przypomniał sobie o lekturze „Szewczyka dratewki”. W dodatku nie okazał żadnej skruchy, a nawet czuł się usprawiedliwiony, ponieważ w domu i tak nie ma „Szewczyka…”. Przecież w niedzielę biblioteka jest zamknięta, a było za późno, by dzwonić do kolegów. Antek zagryzł zęby widząc, jak jego syn, z bezwzględnym spokojem, sięgał znów po cwaniaczka. Antek dopadł komputera i przeszukując internet znalazł dwie wersje lektury, dwóch różnych autorów.

– Masz, teraz przeczytasz dwa razy więcej – burknął ojciec i podsunął je pod nos chłopakowi. Nie poszło łatwo, ale po pierwszej fali pretensji synek zabrał się do czytania.

Nie minęło pół godziny, jak ojciec zobaczył, że lektura leży odłogiem, a cwaniaczek zniknął z półki. Przemierzając mieszkanie dotarł do ubikacji, w której paliło się światło, zaś drzwi nie można było otworzyć.
– Co z lekturą? – zapytał ojciec.
– Przeczytałem – odpowiedział głuchy głos.
Antek znieruchomiał.
– Wychodź.
– Chwila.

Po chwili stało się jasne, że syn naprawdę przeczytał „Szewczyka…”, nawet obie wersje, nawet ze zrozumieniem. Antek zamyślił się.
– Przynieś mi wszystkie odcinki cwaniaczka – powiedział – mam coś dla ciebie.
– Co??
– Książki, które kupiła ci mama.
– Jakie??
– A takie.

Antek wyciągnął dwa tomiki: „Kim byli bracia Wright” oraz „Maria Skłodowska-Curie”. Chłopak jęknął.
– Konfiskuję cwaniaczka do czasu, aż przeczytasz te dwie.
– Ale dlaczego?!
– Żebyś sobie zrobił przerwę. I żadnych innych książek. Jak dla ciebie to po trzech dniach będziesz je mieć za sobą.
– A chociaż mogę „Magiczne drzewo”?
– Drzewo też nie. Nie ma dyskusji.
Chłopak powlókł się do swojego pokoju. Po godzinie Antek zerknął przez drzwi i widział, że chłopak czyta.

Następnego dnia, po powrocie z pracy Antek zobaczył pytający wzrok dzieciaka:
– Mogę cwaniaczka?
– A co z tamtymi książkami?
– Przeczytałem.
– Nie wierzę.
– Naprawdę.

Kilka szybkich pytań nie pozostawiło wątpliwości, chłopak przeczytał i nawet wiedział, co czytał. Słowo się rzekło, cwaniaczka trzeba było zwrócić. Niosąc książki do pokoju syna Antek szedł na sztywnych nogach. Potem, kiedy usiadł w kuchni, miał wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Obie książki miały po sto stron. Prawda, że dużą czcionką, było też trochę obrazków, ale bez przesady. Antek obliczał szybko, kiedy chłopak wrócił ze szkoły, minus czas na obiad, do teraz, to tylko kilka godzin. Czyli średnie tempo czytania… To było przerażające. „Co robić, co dalej?” Antek myślał gorączkowo. Jednego był pewien, na cwaniaczku jego syn nie może skończyć…

Duma i szczęście

– Jestem z ciebie dumny, córko, że tak pochłaniasz książki – mówię przy kolacji.
– Yhm… – córka zbywa mnie, najwyraźniej nie rozumie, bo topi się w lekturze, z przyjemnością.
– A jest to zasługa mamy – kontynuuję. Mama z drugiej strony stołu kładzie grzanki. Patrzę na mamę i wydaje mi się, że naprawdę moja mina wyraża dumę.
– A ojciec nauczył cię czytania przy stole – odpowiada mama.

Patrzę jej w oczy, ale tym razem nie ma w nich wyrzutu, uśmiechają się. Czuję spełnienie.

Dziesięciolatka na koniu

Dziś premiera filmiku! W nocy ukształtowała się wreszcie ostateczna wersja muzyki. Ujęcia powstały spontanicznie podczas wizyty w klubie miesiąc temu. Myślałem wtedy, że po powrocie do domu usiądę, zrobię cały montaż w dwie godziny i na rano będzie gotowe. Ale chciałem sam napisać muzykę i tu nie poszło tak łatwo. Od pomysłu własnej muzyki trudno było się uwolnić, zaś jej dobieranie z innych źródeł jawiło się jak porażka i odbierało przyjemność pracy.

Tak więc podkład dźwiękowy powstawał miesiąc, w wolnych chwilach – podczas mycia naczyń, jazdy autobusem, w tramwaju (w wyobraźni, oczywiście) oraz przy słuchaniu różnych utworów z różnych źródeł.

Po nakręceniu ujęcia od 57 sekundy dostałem upomnienie od instruktora, ponieważ przyklękując nagle poderwałem się w momencie, gdy Sara i Gerda przejeżdżały tuż obok mnie. To grozi spłoszeniem konia i nieprzewidywalnymi następstwami.

 

 

Orgazm

– Tata, co to jest orgazm? – zapytał mój syn (siedmio i pół letni), gdy kopaliśmy sobie piłkę w przedpokoju. Czy jest rodzic, którego takie pytanie nie wysztywnia? „Wysztywnia” to fatalne słowo. Może więc: kłopocze, niepokoi, trwoży…

– No wiesz, kiedy ludzie się przytulają to czują się dobrze. I orgazm to jest ten moment, w którym czują się najlepiej.
– Bo w jednej restauracji jest taka potrawa: orgazm podniebienia.
– Aha…. No widzisz, chodzi o to, że podniebienie czuje się najlepiej.
– Ale jak? Samo?
– No nie samo, tylko wtedy, kiedy je tę potrawę. Wiesz co to jest podniebienie?
– No pewnie.
– To jest ta część, tam w buzi – pokazuję palcem.
– Aha….!

Rozglądam się po kuchni. Jakimś trafem znalazło się tu menu naszej małomiasteczkowej restauracji.

Orgazm podniebienia — 11,90 zł
Lodowa niespodzianka w trzech smakowych odsłonach: kokosowej, ananasowej, pomarańczowej. Daj się zaskoczyć!

Czy tym razem dałem się zaskoczyć…?

Zadania domowe

– Czy możemy oglądać bajkę?
– A opowiadania napisane?
– No nie…
– To pisać…!

 

S:
Loklaniem przybrotryk perczydełkiem porbędzie się korotolinów.

Komietralny spomiekietnik olmiętował przybiermek i portomaniał z zamietowania.

Zamieloszkolny olokot bomieletał porkientarem aż się kompalnie przygmiertolował.

Wormiestrzate pelkotoki poromieszkały colmekiem, łamielowały pokpoje.

 

B:
Dawno temu żył sobie kurczak mały i biegał po podwórku a świnka mówiła mu oj nieładnie kurczaczku przez ciebie krowa znosi jajka a kura daje mleko.

 

– W porządku, możecie oglądać, dwadzieścia minut.

 

Sara tekst

 

Beni tekst

Pani od nauczania początkowego

Chomik zmarł wieczorem we wtorek. Następnego dnia mama Jasia i tata zrobili mu pogrzeb. Jasiu stał w szkolnym plecaku i swetrze, gotowy do szkoły i patrzył, jak tata kopie dołek w ogrodzie. Potem Jasiu poszedł chlipiąc po drodze do ramienia taty. Nie jechali samochodem, bo tata twierdził, że Jasiu ma się uczyć jak chodzić na piechotę do szkoły i że to skandal, żeby wozić dziecko osiemset metrów, kiedy Jasiu ma dwie nogi, które wyglądają na całkiem zdrowe. Że cały Jasiu wygląda na zdrowego i nie zaszkodzi mu przejść osiemset metrów. Że to tylko osiemset metrów to tata dokładnie zmierzył za pomocą licznika w rowerze.

Tamtego ranka zaczął Jasia boleć brzuch. Bolał też w środę rano i w czwartek, zawsze kiedy wyruszali do szkoły. W piątek Jasiu nie poszedł do szkoły, to znaczy poszedł, ale nie został. Tata i Jasiu siedzieli w korytarzu przy otwartym oknie, bo Jasiu twierdził, że lepiej się czuje na świeżym powietrzu, które jednak niewiele pomogło. W domu Jasiu opowiedział, jak pani kazała mu być cicho, kiedy chlipał, a kiedy dostał czkawki, to właśnie wtedy zadzwoniła do mamy. Jasiu twierdził, że pani na niego krzyczy, ale tata tłumaczył mu, że pani jest nauczycielką już trzydzieści lat i że od prowadzenia lekcji głos nauczycielom robi się taki, że wydaje się, że ciągle krzyczą. A pani przecież jest bardzo miła i ciągle się uśmiecha. Na pewno chce ich dobra, ale musi nauczyć, że pierwsza klasa to nie przedszkole ani zerówka.

W sobotę przyjechali przyjaciele taty i uśmiechali się oraz kiwali głowami ze zrozumieniem na historie z chomikiem i bolącym brzuchem. W poniedziałek Jasiu nie poszedł do szkoły. W czwartek do jego domu zapukała pani. Mama otworzyła drzwi i pani przeprosiła, ale akurat przechodziła obok i postanowiła zapytać o Jasia, którego nie widziała od kilku dni. Usiadły w kuchni, podczas rozmowy pani rozglądnęła się i pomyślała, że kuchnia wygląda czysto i ładnie, szczególnie jak na moment niespodziewanej wizyty. Mama wyjaśniła, że odkąd Jasiu został w domu i czyta książki, ból brzucha się nie pojawia i że w przyszłym tygodniu z pewnością będzie dobrze i zaprowadzą Jasia do szkoły.

Nagle gdzieś obok jakby ruszyła maszyna. Zaczęło się od powolnego terkotania, które potem nabrało rytmu. Mama mówiła dalej jakby niczego nie słysząc i w końcu pani od nauczania początkowego, nie mogąc powstrzymać ciekawości, zapytała, czy może skorzystać z toalety. To drugie drzwi na prawo. Przechodząc obok drzwi na lewo zobaczyła za matową szybą duży kształt pochylający się i wznoszący.

Zerknęła do kuchni, a tam mama właśnie zalewała kawę i herbatę (mama nie pija kawy). Otworzyła więc szybko drzwi do pokoju i zobaczyła  kołowrót sięgający od podłogi do sufitu, w którym biegł wielki chomik. Przebierał łapskami po drabiniastej bieżni, a kołowrót kiwał się i przesuwał na niebieskim dywaniku, ślizgającym się rytmicznie po jasnobrązowych panelach.

Mama odstawiając czajnik usłyszała szybkie kroki damskich obcasów na pokrytych kafelkami schodach w korytarzu. Potem trzask drzwi i zgrzyt furtki. Zdążyła jeszcze wychylić się przez okno i krzyknąć, że bardzo przeprasza i że to do chomika niepodobne, bo zwykle cały dzień śpi. Pani, biegnąc ulicą w dół, pokazała ręką, bez odwracania się, że zapomniała zakupów w sklepie.