Teresa powiedziała mi kilka słów o swoich snach z tych dni, w których leżała na oddziale intensywnej terapii. Była nieprzytomna prawie dwa tygodnie. Wydawało mi się, że człowiek nieprzytomny nie cierpi, bo nie czuje bólu, nie wie też, że leży, po prostu nic nie wie. Tak myślałem do niedawna. Opowieść Teresy uświadomiła mi, że mogę się mylić. A skoro człowiek nieprzytomny może coś przeżywać, to otwiera wachlarz najróżniejszych możliwości, z których co najmniej połowa (statystycznie rzecz biorąc), nie wygląda zachęcająco.
Jeden mój lunatyczny spacer w nocy z niedzieli na poniedziałek odbijał się silnym, depresyjnym echem przez kilka dni. A gdybym śnił koszmary cały tydzień? Po takim okresie można mieć trudności z powrotem do równowagi, do pozytywnego kontaktu z otoczeniem…
Nad łóżkiem Teresy wydaje się coś być. Ale ci, którzy tu przychodzą, na wszelki wypadek nie podnoszą głowy do góry. Tak naprawdę nikt nie wie, czy to coś tam jest, ale nikomu nie spieszy się, by to wyjaśniać. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, tego wyjaśnić się nie da, a nawet, gdyby się dało, to my raczej tego nie chcielibyśmy. Tak więc nie zadajemy głośno niepotrzebnego pytania, a nawet jeśli po cichu jest sobie zadajemy, to wynika to z naszej lekkomyślności, niekonsekwencji.
W pokoju obok leży Joanna, która też niedawno wróciła ze szpitala. Mówi o wiele mniej niż Teresa. Poprosiła, żebym odwinął jej dłoń. Jej dłoń była pod kołdrą, a gdy próbowałem ją wyciągnąć, na jej twarzy pojawiły się grymasy. Dłoń była owinięta szerokim, białym plastrem, a na przegubie zobaczyłem ciemną, twardą, wypukłą narośl wielkości pięciozłotówki. Pomyślałem, że niedawno był tam wenflon. Potem wenflon przeniesiono na dłoń i właśnie dlatego teraz jest zawinięta. Nie mogę odwinąć dłoni, Joanna powinna o tym wiedzieć, bo zna mnie od dwóch lat i wie, że nie jestem pielęgniarzem ani opiekunem. To znaczy – wiedziała, że nim nie jestem…