Tak wyraźnie zdałem sobie sprawę przed kilkoma dniami, że fotografia wymaga ode mnie po prostu przebywania w różnych miejscach. I jakby niczego więcej, na tym wstępnym etapie. Wymaga włóczenia się. Nudzenia się, tu i tam. Najlepiej, jeśli robię to (w zasadzie wygląda to tak, jakbym nie robił niczego) z pewną myślą, wykreślonym celem. Będąc w różnych miejscach zbieram w wyobraźni elementy z nich pochodzące, przymierzam je do siebie, tworzę różne konfiguracje. W wyobraźni tworzę zdjęcie – ustawiam kadr, naciskam spust, a potem patrzę na fotografię, ciągle w wyobraźni. Przykładam też tę fotografię do innych, które zrobiłem wcześniej, albo które mam dopiero zamiar zrobić. Kontemplując tę nieistniejącą jeszcze wystawę zastanawiam się, co ona wyraża. Przewieszam zdjęcia, jedne powiększam inne pomniejszam, niektóre zdejmuję ze ściany i w to miejsce powołuję do życia inne.
W ten sposób powoli, prawie niedostrzegalnie posuwam się w pracy, której nie widać, bo to wszystko dzieje się w wyobraźni. Przechodzę różne etapy, odrzucam kolejne warianty, czasem powracam do początkowych.
Niesamowite, bo jest to podróż przez nieznaną krainę. Choć mogę przypuszczać, to nigdy nie wiem, co objawi się za chwilę, do jakiego wniosku dojdę.