Marzenia o śniegu. Dziś przez chwilę nadbiegały z kuchni okrzyki „śnieg, śnieg”. Przeskakiwały przez ekran komputera i z trudem docierały do świadomości człowieka, który siedział pochłonięty jakimś komputerowym problemem.
Przeczekał i przegapił rzekome płatki spadające wraz z deszczem. Tuż po północy, w świetle ulicznych lamp, nie pozostał żaden z nich. Tylko martwy obraz ulicy z niewysokimi skarpami po obu stronach, pokrytych trudną do zidentyfikowania substancją. „Trawą” – tak, wiemy o tym, lecz dziwnie niezręcznie jest nazwać „to coś” trawą, podobnie jak niezręcznie jest nazwać człowiekiem zwłoki leżące w trumnie.
Mgła przechodziła tędy między szesnastą a dziewiętnastą, może dwudziestą. O północy nie ma nawet mgły, nie mówiąc o śniegu.