Czas na wolność

O 22:03 skończył pakować kamerę, rejestrator dźwięku, statyw, aparat fotograficzny. Rozglądał się jeszcze, czy pod krzesłami nie została jakaś drobna złączka czy dekiel, którego brak potem spowoduje kłopoty. Wyszedł na zimne powietrze, na bagażnik roweru nałożył statyw w pokrowcu i przypiął długą gumą z haczykami. Guma była o wiele za długa, owinął ją więc wokół bagażnika.

Resztę rzeczy miał na plecach, w plecaku. „Dobrze mieć i rękawice”, bo zimno dość. Przedzimowy chłód wielkiego miasta owija się wokół samotnego rowerzysty. Około 22:15 dotarł do swojego pokoju w bazie. Wpierw kazał komputerowi skopiować sobie pliki wideo z kamery, gdyż to miało trwać dłużej. W tym samym czasie zaczął kopiować i zdjęcia. Zrobił ich może pięćdziesiąt. Zaraz potem zaczął je przeglądać. Tworzyły serie podobnych ujęć. Przeglądając je oznaczał każde z nich tak, by w końcu wybrać zestaw kilku, do zamieszczenia jako news w internecie. Mógłby pracować szybciej, gdyby szybciej chciał działać komputer. Lecz siedmioletnia już maszyna miała prawo się ociągać.

Nie mógł przypomnieć sobie, jak nazywał się prowadzący dzisiejsze spotkanie. Pomyślał, że gdzieś w internecie jest jeszcze jego zapowiedź, i rzeczywiście, znalazł to, czego szukał. To może niepozorny szczegół, ale zdjęcia bez podpisów robią dość amatorskie wrażenie.

Pliki wideo są już w komputerze, można więc zacząć ich konwersję. By móc je montować trzeba zmienić ich format. Zajmie to kilka godzin (bo komputer ma już siedem lat), tak więc jeśli konwersja zacznie się teraz, to jutro na piętnastą pliki powinny być gotowe. O piętnastej zamierza znów wejść do swojego pokoju. Aha, jeszcze plik audio z rejestratora też trzeba wgrać do komputera.

Diody mrugają, komputer znów czyta, można więc się zająć pakowaniem plecaka. Laptop, zasilacz, myszka, czytnik kart, kabel USB-mikro USB, glukometr, paski do glukometru i nakłuwacz oraz wstrzykiwacz. Gdzie jest portfel, ma być w wewnętrznej kieszeni kurtki. Terminarz, czapka, szalik. Rzut oka na biurka, czy nie zostało coś, co powinien zabrać do domu. Trudno stwierdzić, bo na biurkach pozostało sporo rzeczy.

Teraz do tramwaju. Najbliższy jest o 23:04. To aż tak długo zeszło? Można podjechać 14-stką a potem przesiąść się na 4. W rękach czuje niepokojącą pustkę. Bo kiedy przyjeżdżał tramwajem, miał spore pudełko z grzejnikiem olejowym oraz siatkę z prowiantem.

Samochód stoi jako jeden z trzech samotnych już teraz na ciemnym placu, dzikim parkingu, wciśniętym między wiadukt, aleję, krzaki i niewielki, ale nowocześnie wyglądający pawilon. Samochód zapala bez problemu, ale trzeba go zatankować. Okazuje się, że nie działa jedna lampa z tyłu. Na stacji kupuje więc i żarówkę, ale trudno ją zamontować, coś się tam poprzestawiało lub wygięło. Mocuje się dłuższą chwilę.

Choć zwykle jeździ szybko, to tym razem nie miał na to ochoty. Nie było się z kim ścigać? A może zimowe opony szumią głośniej i sprawiają wrażenie większej prędkości. Ale było też coś innego, jakiś nowy dźwięk, powtarzający się, jakby ocieranie, od strony bagażnika… Pomyślał, że może coś się tam urywa albo pęka… Potem ucichł…

O wpół do pierwszej mógł spokojnie stanąć w przedpokoju, w domu. I kiedy wszystko wydało się załatwione pomyślał, że wreszcie ma czas tylko dla siebie. Teraz jest zupełnie wolny, bo zrobił co mógł, a ci, którym mógłby jeszcze czymś przydać, i tak już śpią. Teraz może podróżować nieskrępowanie po krainie wyobraźni i byłoby to prawdą, gdyby nie konieczność snu, w jaki każdy człowiek, czyli również nasz bohater, został wyposażony.

Chciał jeszcze oglądnąć ostatnio wykonane zdjęcia, te dla siebie, albo zaaranżować jakiś utwór, oczywiście w wyobraźni, bo stuk klawiszy elektronicznego pianina nie uszedłby bezkarnie… Chciał może pisać, gdy…

Niemożliwe. Przyszedł Wiesiek. O wpół do pierwszej w nocy przyszedł Wiesiek!…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *