Droga w ciemności oświetlona jest światłami samochodu. Białe pasy pojawiają się środkiem, na granicy światła, mkną na spotkanie auta i znikają pod czarnym kadłubem.
Wraz z prędkością rośnie dźwięk – powietrza? opon? – który przypomina brzmienie imienia „Grzegorz”. To tylko skojarzenie, uporczywe i może pozbawione sensu. A może jednak? Zderzenie głosek „grz” ciągłe, bez oddechu…
Pusta droga. Dobrze znana, każdy zakręt, skrzyżowanie. Kierowca odruchowo ściąga ręką kierownicę. Auto lekko przechyla się, kierowca czuje ugięcie opon ale i gotowość maszyny.
Przydrożne drzewa nadbiegają i oddalają się tak szybko, a kąty skrętu kół są tak niewielkie, że… czy to możliwe, że pęd mieści się na cienkiej nitce drogi? Że ułamek sekundy i ciągle jadą, albo już nie jadą? Że jechali dwie sekundy temu, a teraz nie wiadomo co z nimi, kierowcą i maszyną. Bo skoro nie wiadomo, to choćby jechali, i tak nie ma różnicy.
Tak świadomość i nieświadomość pędzą razem na przednich fotelach, blisko siebie i wyczuwają się nawzajem. Nawet brak czasu, by zerknęły sobie w oczy.