Z cyku „Bajki na dobranoc”
Popatrzcie na niego. Próbuje stworzyć coś. Nie zdradzajmy dziedziny jego prób. Zresztą to nieważne. On może tego nie wiedzieć, ale my wiemy, a przynajmniej niektórzy z nas wiedzą, że dziedzina tworzenia nie jest ważna wobec tego, co chcemy tu zaznaczyć. Tak więc niech ci, którzy nie wiedzą, zaufają tym, którzy wiedzą, albo po prostu zaufajmy sobie nawzajem: to nie jest ważne, co próbuje stworzyć nasz bohater. Czy jest to interpretacja wiersza, czy krótki utwór epicki lub liryczny, czy próbuje zagrać na fortepianie „Dla Elizy”, ale mu się jeszcze nie udaje.
Najpierw, zanim zaczął próbować, błysnęła mu myśl, krótka chwila, w której zamarzył, a nawet wydawało mu się realne, może nawet uwierzył, że mógłby tworzyć całkiem dobrze. Nie zastanawiając się długo i żyjąc ową myślą, spróbował. Przez godzinę, może dwie poddawał się owej fali, niosła go, więc tworzył. Nawet zachwycił się tym, co powstało, a nawet sądził, że może być to początek… że na pewno jest to początek całkiem niezłego dzieła. Wiara i nadzieja trwały dwie godziny.
Gdy wstał, przeszedł kilka kroków po mieszkaniu, wyglądnął za okno, wrócił i spojrzał, dzieło zaczęło tracić sens. Czym prędzej łapał drobne nici, które jak pajęczyna rozpływały mu się między palcami, wreszcie pozostał jak na placu, na którym rozsypane cegły pozostawił w przypadkowych miejscach roztargniony murarz.
Co stało się dalej – moglibyśmy opisywać, lecz znów zaufajmy tym, który doskonale wiedzą, co się dzieje w takich przypadkach i twierdzą, bez wątpienia, że nie ma czego opisywać.
A teraz puenta. Następnego dnia nasz bohater zaczął wszystko od początku, a nie myślmy sobie, że skończyło się inaczej. Tak i trzeciego dnia i czwartego, a również piątego i tak dalej, i moglibyśmy zacząć podejrzewać go o co najmniej lekkie upośledzenie, nerwicę natręctw, uzależnienie, manię, jak i całą gamę opisanych (i jeszcze nie opisanych) w literaturze medycznej zachowań, pochodzących z pogranicza albo wręcz sięgających daleko poza granicę tego, co powszechnie uważa się za stan zdrowia psychicznego.
Skoro już wszczęliśmy owe niecne podejrzenia, niech będzie nam wolno jeszcze nadmienić, trzymając się terminologii budowlanej, że po kilku tygodniach stanęła wreszcie pierwsze cegła na cegle. Nieważne, że uporczywy twórca wielokrotnie je przestawiał, przymierzał, rozdzielał i łączył na nowo. Ważne, że po miesiącach chronicznych działań powstało coś, jak kawałek ściany z narożnikiem i początkiem otworu na okno.
Tak będzie z każdym, kto próbuje i nie przestaje.