Wieczorami, porankami, ojciec gra na pianinie a córka śpiewa. Z biegiem czasu ojciec zdaje sobie sprawę, że obcuje z żywiołem. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że jest to jego własna córka, więc całkiem możliwe, że wrażenie żywiołu jest przesadzone. Albo nad wyraz wzmocnione przez więzy pokrewieństwa. Mówiąc prościej – większość ojców czuje, że ich dzieci mają w sobie coś szczególnego, to normalne.
fot. Dariusz Siwek
Biorąc więc poprawkę na ten typowy rodzicielski odruch przyjmijmy zarazem, że jakiś żywioł tkwi jednak w córce. Ojciec jest tego świadomy, lecz jednocześnie pojawia się w nim wspomnienie jego własnego dzieciństwa. Bo dopiero po latach okazało się, że jego własny żywioł nie był niczyim wymysłem ani przesadą. Że gdyby znalazł się ktoś, kto potrafiłby z tym żywiołem się uporać, ojciec robiłby coś innego, niż dziś robi. Nie tyle, że żałuje swojego życia, ale myśli czasem, że jest jak wyścigowy samochód, w którym nikt nigdy nie nacisnął gazu do końca.
Ojca dopada więc lekkie przerażenie, bo wie, że powinien raczej zrobić z jego córką to, czego nie potrafił (bo nie miał szansy potrafić) zrobić jego ojciec z nim. Jego ojciec nie miał pojęcia, jak to się robi, co trzeba robić. Ale syn (a obecny ojciec córki) już to wie, więc tym gorzej dla niego.
Napiszmy jeszcze pokrótce, na czym polega ów nieokiełznany jeszcze żywioł. Otóż na tym, że ktoś, kto go posiada, zdradza nadzwyczaj wyraźnie jego istnienie, ale robi to mimochodem, zupełnie sobie z tego nie zdając sprawy. Nie jest jego świadomy i to jest piękne, ale dramatyczne zarazem. Bo oto powstaje pytanie – co dalej? Właśnie takie pytanie zadaje sobie ojciec.
Bo żywioł prędzej czy później da znać o sobie. Żywiołu nie można powstrzymać, żywioł trawi, wzbiera, wreszcie pochłaniaja to, co stanie mu na drodze. Jedyne wyjście wobec żywiołu, to dać mu ujście. A ku temu prowadzi daleka droga…
Droga do ukierunkowania żywiołu jest dluga. Wcale nie jest tak, że ktoś posiadający w sobie żywioł, musi koniecznie zdać sobie z tego sprawę. Wiele lat mija, a ktoś inny – rodzic, opiekun, nauczyciel – żmudnie i z samozaparciem walczy w kwestii żywiołu. Słyszano plotkę, że ojciec Adama Makowicza zamykał go, jako młodego chłopaka, na klucz, żeby ćwiczył na pianinie. Lata mijają, a liczy się kształtowanie odruchów, nawyków dnia codziennego, codziennej pracy według konsekwentnego programu. Jeśli ich nie będzie, żywioł pozostanie nieokiełznany. Nie tak mało można spotkać marzycieli, którzy kończą życie i ciągle tylko marzą o tym, że mogliby robić to, o czym marzą. I nic więcej.
Ojciec, słuchając jak serce córki przeciska się w śpiewie przez jej gardło i usta, i wychodzi na zewnątrz w postaci modulacji głosu, w crescendo, staccato, w szepcie i matowym przydźwięku cichych głosek, ten ojciec zdaje sobie choć trochę sprawę z tego, co słyszy, w przeciwieństwie do małej dziewczynki. I ten ojciec wie, że coś powinien z tym zrobić, i że nie jest to praca na pięć minut, na tydzień, na miesiąc, ale na lata. I gdybyśmy byli pospieszni, prymitywni i prostaccy, to patrząc na biednego ojca pomyślelibyśmy, że to zadanie go przeraża. Ale ponieważ tacy nie jesteśmy, przeczuwamy, że ojciec, który sam był dzieckiem, i dalej nim pozostał, choć już nim nie jest, myśli intensywnie, i na pewno coś wymyśli – żeby pokonać swoje przerażenie.