Bywają dni tak jasne, że nie sposób otworzyć szerzej oczu. Szybko się okazuje, że jasność oznacza ciemność, bo używać trzeba ciemnych okularów, albo przyglądać się światu przez zmrużone powieki. Jak w zimowy dzień, w śnieżycy, gdy drobne płatki śniegu igiełkami atakują delikatną rogówkę. Bez bólu zerknąć można jedynie odwróciwszy się tyłem do wiatru. A dziś, wiosną, tyłem do słońca.
Mogłoby się zdawać, że podobieństwo zimowej zawieruchy i prażącego słońca nie jest w żadnej mierze możliwe. A jednak. Teraz, zaciskając powieki, by chronić oczy, nie można uciec od innego widoku, który powoli i nieuchronnie się pojawia. Z przekonaniem, że oto teraz widzę, jak jest naprawdę. I to, co przedtem zdawało się najbardziej widoczne, najważniejsze, teraz ledwo ma znaczenie.