Zajęcie się czymkolwiek twórczym pochłania. Niektórych pochłania całkowicie. Inni zaś z każdej rzeczy potrafią zrobić rzecz twórczą.
Codzienne, poranne ubieranie się, oczywiście należy do rzeczy twórczych. Wymaga myślenia, odczuwania, słowem – wysiłku. Ale czy twórcze jest wiązanie sznurówek? Jeśli nie, to nasz bohater przeklina przy tej czynności, bo to czysta strata czasu. A jeśli uda mu się zacząć tworzyć przy wiązaniu sznurówek, to przeklina jego rodzina, bo nie wiadomo, kiedy wreszcie uda się wyjść z domu.
Tworząc nie czuje się zmęczenia, świat jest piękny. Gorzej, gdy przyjdzie tworzenie przerwać. Przejście z jednego stanu – tworzenia – do drugiego – nie-tworzenia, i odwrotnie, jest traumatyczne. Gorzej, tę traumy nie odczuwa się od razu, krąży ona wokół, i dopada w którymś momencie…. depresją.
Tak więc lepiej byłoby pozostać np. w stanie nie-tworzenia. Wtedy każda myśl o tym, że można by przecież coś napisać, sfotografować, zagrać, jest jak tępy ból, który jeszcze nie nadszedł. To przeczucie zatracenia, przeczucie całkiem słuszne i potwierdzone wielokrotnie, empirycznie.
Z kolei ze stanu tworzenia trudno się wychodzi. Wołami mogliby człowieka wyciągać. Świetnie robi to choroba, oczywiście taka, która nie pozwala już siedzieć na stołku przy komputerze, przy pianinie, albo podnieść do oczu aparatu. Również wstręt do monitora komputerowego, jest też coś takiego. Ogólna tępota, z przekonaniem, że powołaniem od zawsze było po prostu sadzenie ziemniaków, nic innego.
Tak siedzę i piszę, czekając aż komputer zaimportuje kolejne kilka tysięcy zdjęć – z jednego programu do drugiego. Sprawdzam pasek postępu, ale jeszcze daleko…