Małe przyjemności

Od kilku dni mam w pracy lodóweczkę! Małą. A kilka tygodni temu zyskałem kuchenkę mikrofalową. Siedząc przy biurku, przy trzech komputerach, nagrywarce DVD i magnetowidzie VHS, w sumie przy sześciu monitorach, wystarczy mi się lekko odepchnąć i obrócić na moim fotelu na kółkach, by sięgnąć do lodówki, wrzucić coś na talerz i wsunąć do kuchenki. Bez wychodzenia, odrywania się od pracy. Co za przyjemność!

Tak stało się wczoraj – niespodziewani goście, ona i on, z których ona przypomniała sobie, że nie najlepiej się czuje, bo nie zjadła śniadania. Aha, zapomniałem – mam oczywiście czajnik elektryczny, a nad całym tym dobrodziejstwem AGD – półkę z szufladkami: konserwy, pieczywo, cztery rodzaje herbaty, kawa inka, jak również i podręczna apteczka z zestawem lekarstw, wśród których są i krople walerianowe (bo tu pracuje cukrzyk, choleryk i pracoholik w jednej osobie).

Kolejna przyjemność – córka ma od dziś numer telefonu komórkowego. Patrzę na nią, jak się fascynuje, i jak po grudzie idzie jej nauka obsługi. Przez dwa miesiące miała telefon bez karty SIM, słuchała muzyki, nagrywała filmiki, robiła zdjęcia. Dziś wykonała pierwszą rozmowę – z mamusią, która jest właśnie na Ukrainie. W ten sposób tradycja międzynarodowa naszej rodziny jest kontynuowana, bo ja też sporo rzeczy zrobiłem pierwszy raz w związku z zagranicą (na przykład mój pierwszy i ostatni jak na razie związek małżeński wraz ze wszystkimi wynikającymi z tego innymi związkami). Patrzę, jak Sara przeżywa, jak pisze przez pół godziny sms, a potem płacze rozdzierająco, gdy automatyczny głos w telefonie informuje ją o czymś i nie dopuszcza do połączenia. Znam to – my wszyscy w rodzinie mamy w sobie ogromne chęci (np. chcę teraz!!) i związane z nimi napięcia, które zwykłe wydarzenia zmieniają czasem w tragedie nie do uniesienia.

Po południu wyruszyliśmy na wycieczkę rowerową. Beni w foteliku u mnie, na bagażniku, Sara na własnym rowerze. Każdy zakręt, zaułek, zjazd i podjazd można zamienić w przygodę. Dotarliśmy do stacji kolejowej, gdzie stały dwie lokomotywy, jakieś nie polskie. Usiedliśmy na składowisku betonowych, podkładów, a obok mijały nas pociągi. W trawie na bocznicy – wylęgarnia ślimaków – mnóstwo, w takich malutkich muszelkach. I dalej – wielka kałuża, koło dużego roweru wpadło prawie do połowy szprych, a od niego, promieniście, uciekały przez wodę chmary ciemnych kształtów. To zdaje się kijanki…

Wieczorem – podsumowanie dnia, i opowiadania, przy lampce solnej. Wszystko byłoby piękne gdyby nie praca, która ciągle na mnie czeka w komputerze, którą popycham do przodu, ale rzadko jestem pewien, czy dobrze. To piękne być samoukiem, ale i stresujące.

Kałuża
Kałuża

Kijanka
Kijanka to czy już żabka

Żabka
Żabka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *