„Chowaliśmy się…” mam ochotę napisać. Nie wiem dlaczego akurat to właśnie, ale czuję, że tak chcę. Nie wiem też, co dalej – chciałbym „chowaliśmy się w krzakach”, ale „krzakach” brzmi mi nie za dobrze. Szukałem zdjęcia, które odzwierciedli mój nastój, nie tak łatwo znaleźć. W końcu – może to:
Stąd wzięło się niedokończone zdanie „chowaliśmy się” – ze wspomnień dzieciństwa, z obrazów jak na zdjęciu. „My” czyli Krzysiek, mój kuzyn, dwa lata młodszy ode mnie, i ja. Razem dorastaliśmy, w domu i na przydomowym podwórku, zamkniętym z drugiej strony stodołą. Tam zaczynał się ogród, zacieniony wysokimi jabłoniami, takimi, które dziś można zobaczyć tylko w zdziczałych pozostałościach ogrodów. Drzewa były wysokie, tył stodoły tonął w cieniu i chłodzie nawet w najbardziej upalne dni lata. Nie wyglądało to tak ładnie, jak na tym zdjęciu – bo zdjęcie ma „podciągnięte” kolory i kontrast. Dlaczego ma „podciągnięte”? Bo jak powiedział jeden z moich szacownych nauczycieli fotografii – dziś zdjęcia bez obróbki komputerowej nie da się oglądać.
Tak więc – chowaliśmy się w…. no właśnie, w czym? Chciałem napisać „w czeluściach”, ale znów to nie to. Ze słownika wyrazów bliskoznacznych wybieram „głębiach”; tak więc:
Chowaliśmy się w głębiach ogrodu, który był wtedy dla nas jak cały kontynent. Jak kontynent ograniczony precyzyjnie wydeptanymi ścieżkami, poza którymi zaczynały się ogrody sąsiadów – inne kontynenty. Czasem i tam się zapuszczaliśmy, ale na krótko, wiedząc, że tam nie wolno, i niebezpiecznie. Zaś wyjście na ulicę, choćby nawet „ul. Ogrodową”, pokrytą tłuczonym kamieniem, było jak spacer w kosmosie, i jak kosmos – zabronione.
Nasz świat kończył się niewiele poza bramą. Marzenia, by wyruszyć rowerem na asfaltową drogę kończyły się szybko, we śnie, wraz z przebudzeniem, niewzruszone wobec błagań: „śnij dalej!”. Marzenia, które po latach spełniały się z nawiązką, w samotności, na przekór ludziom, którzy mogliby, w imię „bezpieczeństwa i ogólnego sensu”, im przeszkodzić.