Padałem już, i miałem paść ostatecznie w pościel. Lecz po tym, jak uśpiłem dzieci, wkraczając do kuchni zobaczyłem zlew pełen naczyń, i przypomniałem sobie, że one rzeczywiście tam są. A moja dziewczyna siedzi przy komputerze nad tłumaczeniem, już chyba trzeci lub czwarty dzień, bo zajmuje się nim w chwilach wolnych od pracy i dzieci, nie mówiąc o zajmowaniu się sobą.
No i wziąłem się za ten zlew, i rozbudziłem znów, i co teraz? Bo podczas mycia naczyń wspomniałem, mimo woli, różne wydarzenia, które podnoszą ciśnienie krwi, co zwykle jest przeszkodą w zasypianiu. Jak na przykład stwierdzenie jakiegoś pana, usłyszane w TokFM, w tramwaju, gdy jechałem wczoraj rano do pracy: że wiele kobiet, rzekomo, specjalnie zostaje w domu i zajmuje się małymi, swoimi niedawno narodzonymi dziećmi, żeby uniknąć powrotu do pracy. Przepraszam bardzo, ale pacan po prostu to powiedział, choć nie wiem, jaki ma tytuł naukowy, może bardzo wysoki, a może i opierał się na szeroko zakrojonych badaniach. Lecz mnie wydaje się to paranoją, bo zajmowanie się małymi dziećmi w domu to jedna z cięższych robót, na jakie matki mogłyby się skazać, i całe szczęście, że się na nie skazują, bo one robią to o niebo lepiej niż ojcowie. I to nie z powodu lenistwa ojców. Marta, mój przyjaciel, psycholog dziecięcy, twierdzi, że dziecko, przez sam fakt, oczywisty i niepodważalny, że przez dziewięć miesięcy jest zrośnięte z matką, nigdy w początkowym okresie życia nie będzie miało takiej więzi z ojcem, jak z matką, i że to nawet nie za dobre, by ojciec miał niemowlęciu zastępować matkę.
Tak więc niech mi specjalista jakiś nie tłumaczy, że matkom się nie chce pracować i dlatego decydują się na pozostanie w domu, by zajmować się dzieckiem. Ja patrzę na matkę moich dzieci i jestem szczęśliwy, że do maksimum wykorzystała wszystkie urlopy, by dzieci odchować od pampersa. Nikt tego by nie zrobił lepiej niż ona, żadna pani w żłobku i nawet najlepsza opiekunka, ani nawet ja, bo nie ma takiego sposobu, by matkę zastąpić, ani takich pieniędzy, które można by za to zapłacić… Tak więc, panie specjalisto, co mi pan tu opowiada, za przeproszeniem?
Otworzyłem piwo, bo już widzę, że nie usnę tak łatwo. Dziewczyna przy komputerze zgłasza, że zjadłaby trochę truskawek, które dzisiaj zebrałem (zebrałem jak nigdy, zaznaczam), więc myję truskawki. Myję dwa razy, stawiam obok niej, i po dziesięciu minutach widzę, że miska już w połowie pusta. Dziewczyna kładzie głowę na biurku, usypia, ale na niby. Na ekranie – szlifierki kołowe do wałków; i co z tego, że to studiowałem, jak studiowałem nie po rumuńsku, i choć mogę jej wytłumaczyć, o co chodzi, to rumuńskich słówek nie znajdę i nie pomogę…
Myję naczynia i wspominam rozmowę z dziećmi, przed snem.
– Z czego jesteście dzisiaj zadowoleni?
– Ja z tego, że babcia była ze mną na trampolinie – mówi Beni.
– Była, naprawdę? – nie dowierzam – i skakała?
– No nie, ale tak robiła – chłopak wstaje i ugina lekko kolana.
– No no, ale babcia… A co was dziś zdenerwowało?
Beniamin myśli przez chwilę:
– Że Janek mówił dziś kulwa.
– Mówił?
– Ja nawet nie wiedziałam, że jest takie słowo: kurwa – odzywa się Sara, na parapecie okna wycina i koloruje papierowy kwiat. O tej porze dopada ją wena twórcza.
Opowiadam im potem różne historie, kiedy już leżą na swoich miejscach – Sara na piętrowym łóżku, Beni na parterze. Na szczęście nie zapytali mnie, co znaczy to słowo. Kiedy już usnęli – ja drepczę po mieszkaniu, próbując odnaleźć odpowiedź właśnie na pytanie: co to znaczy? Na czym polega znaczenie wyrazu kurwa i dlaczego jest ono takim wytrychem do wszystkiego? Jak odpowiedzieć dziecku, mówiąc coś więcej niż "że to brzydkie słowo", a nie poruszając całego skomplikowania relacji międzyludzkich. Zresztą – jakiego skomplikowania…? Powszechność tego słowa opiera się na tym, że mężczyzna, czując wewnętrzną odrazę do swojego pożądania oraz sposobów, w jakie próbuje go zrealizować, nazywa tak kobietę, której sam używa instrumentalnie…. Deprecjonuje osobę, której używa przedmiotowo, by oddalić poczucie wstrętu wobec samego siebie… Typowe, prymitywne, ohydne, odwieczne….
No dobrze, ale pytanie pozostaje: jak odpowiedzieć dziecku?
Piwo nie pomogło, zabieram się za wiśniówkę, produkowaną domowym sposobem w Rumunii i przywożoną tu przez rodzinę, przy każdej okazji. Dziewczyna wstaje od komputera i pada w pościel, a ja nie mogę paść jeszcze. Piszę więc, piszę czym prędzej, byle wszystko, co bzdurne, z siebie wyrzucić, by pozostała wreszcie pustka, wobec której będzie można już tylko… zasnąć. Lecz zanim pojawi się pustka, czepiam się kurczowo jeszcze jednego, może dwóch cudów, które się dziś zdarzyły, a którymi się z wami nie podzielę, samolubnie, bo chcę, by pozostały moje.
Dobranoc Państwu!