Przegapiłem moment zasypiania… Rzuciłem okiem tu i tam (w Internecie), zdenerwowałem się przy okazji, bo mmKrakow.pl do dziesięciu godzin nie jest w stanie zatwierdzić mojego prostego materiału o Widowisku Teatralnym zorganizowanym przez Stowarzyszenie Pomocy Niepełnosprawnym "Bądźcie z nami"… Póki co – zdjęcia można zobaczyć tutaj.
Wspomnienie kobiety spotkanej dziś w Krakowie na ulicy Biskupiej. Jest tam skwer, a na jednym z drzew – ogłoszenie "Nie dokarmiać gołębi, znów pojawiły się szczury!".
– Proszę pana, ludzie sypią karmę gołębiom na ziemi, a powinni tam dalej, gdzie jest karmnik.
Rzeczywiście, trzy metry dalej, na metalowej, długiej rurze wbitej w ziemię, stoli stylowy karmnik dla ptaków.
– Ale karmnik jest za ogrodzeniem i nikt starszy nie jest w stanie dam dojść. Dlatego karmę sypią na ziemię tutaj, a wyjadają ją szczury. A koty, proszę pana, to jakieś nie koty, takie bez życia, bez energii, szczur przechodzi obok takiego kota, a on nic.
Starsza kobieta zaczęła do mnie mówić, gdy przyglądałem się ogłoszeniu. Widząc, że zamierzam iść dalej, zapytała:
– A pan w którą stronę?
– Tam – pokazałem przed siebie.
– To może mógłby mi pan towarzyszyć, bo wie pan, ja nie za dobrze się czuję, mam słabe serce, rozrusznik, bajpasy… Ciemnieje mi w oczach.
– Dobrze.
Szliśmy, w zasadzie dreptaliśmy. Krok za krokiem dowiadywałem się nowych informacji o pobliskich kamienicach, o procesie, w którym miasto przegrało, chcąc wybudować tu parking podziemny, i jeszcze o wielu innych sprawach, z których w zasadzie nic nie pamiętam. Doszliśmy do poczty, gdzie miała zapłacić rachunki. Kobieta opowiadała mi jeszcze o swoim synu, dla którego zdobyła informacje o jakichś herbach, po to, aby on, jako kierowca taksówki, miał o czym opowiadać swoim klientom. Czekałem spokojnie na koniec wypowiedzi, który ona sprytnie omijała, stosując zdania wielokrotnie, a w zasadzie bez końca złożone, słusznie się spodziewając, że wraz z opadnięciem intonacji i cezurą choćby na złapanie oddechu, nasz krótki spacer i rozmowa, a w zasadzie jej monolog, któremu przytakiwałem, zakończy się tak nagle, jak się rozpoczął. Podziwiałem tę zręczność, majstersztyk opowiadania, w którym co rusz zdawało się, że wątek już musi umrzeć, tymczasem zmartwychwstawał na nowo w niezliczonych wcieleniach…
– Przepraszam pana, ja mieszkam sama, przepraszam, że tak pana zanudzam…
Życzyłem jej dobrego dnia i… zdrowia, patrząc na bladą twarz kobiety o wysokim wzroście i szczupłej postawie, siwych włosach; pionowych, głębokich zmarszczkach na policzkach…
– Mogę spytać, jak pani ma na imię?
– Elżbieta.