Dziś często wracam myślą do wczoraj. Dzień jak tydzień…. Upływ czasu czuje się poprzez zmiany emocji, w najprostszej postaci – z pozytywnych na negatywne i odwrotnie. Im częstsze zmiany, tym subiektywny czas płynie szybciej. To dlatego w utworach mistrzów (teraz przypominam sobie np. te organowe, Bacha) gęsto po sobie zmieniają się akordy dur i moll, ze zmniejszonymi pośrodku (tak z grubsza rzecz biorąc, oczywiście). Po piętnastominutowym utworze ma się wrażenie, że minęły lata. (To dlatego niezainteresowani nudzą się koszmarnie.)
Wczoraj mollowe było zmęczenie, zaś akordy zmniejszone (te niosące porządne ciosy) grała przypadłość paraliżująca mięśnie i zmuszająca – raz do przebywania w zasięgu białej miski z łazienki, innym razem – do długiej literatury starych gazet na odosobnieniu, którego symbol składający się z dwóch literek łatwo możecie odcyfrować. Szczęście – że dało się choć czytać.
Dobrze, teraz przejdźmy do tonacji majorowych. Do fryzjera spóźniliśmy się tylko pięć minut, zresztą i tak jeszcze nasze miejsce było zajęte. Beniamin pokornie dał się ostrzyc, jego ojciec – też pokornie. Potem, na lodowisko powstałe na czas ferii w naszym miasteczku, przybyliśmy pierwsi. Zaraz po nas przydreptał jeden pan (dwudziestokilkuletni chłopak), który podnosząc żaluzje w oknach małego baraczka wystraszył Beniamina. Ten zaczął się śmiać: lodowisko jednak będzie. Bo kto to wiedział – ani kartki z godzinami, ani ogłoszenia, tylko numer z kierunkowym do Warszawy.
Otoczone bandą boisko do koszykówki – to samo, na którym dwadzieścia pięć lat temu Piotr grywał z kolegami w nogę piłeczką tenisową – teraz zostało skute lodem. Te same drzewa, ten sam budynek liceum, te same korytarze, w których z drżeniem Piotr czekał na kolejną imprezę (klasówkę) z chemii czy fizyki, te same ławki, gdzie kolega pierwszoklasista dawał popis palenia tytoniu.
Sara na łyżwach jeździ, Beniamina się nosi, i co chwila – podnosi. Piotr na łyżwach jest trzeci raz, ale teraz opiekuje się dziećmi, więc musi umieć wszystko i bez dyskusji i od razu, i nie ma mowy o traceniu przytomności, padaniu na twarz łamaniu sobie czaszki (jak to już bywało). Czasem tylko wizja białej miski mu powraca, a wtedy po prostu zostawia Beniego na lodzie i łapie kilka oddechów. Ale zaraz wraca. I tak aż do następnej wizji. Wizjoner.
Przed i po obiedzie na przemian akordy mollowe i zmniejszone – wizja białej miski (jeszcze nie: myszki) oraz solo (odosobnienie z lekturą), wreszcie dłuższa pauza z fermatą – drzemka. Potem, w largo zachodzącego słońca, wyprawa do podmiasteczkowej wsi, której jeszcze cztery lata temu prawie nikt nie znał, gdzie teraz w śnieżne dni zmierzają karawany pojazdów z deskami na dachach. Mróz szczypie bardziej, coraz trudniej ruszać żuchwą, coraz trudniej dogadać się z dziećmi, które rozwijają własną filozofię narciarstwa. Wizję miski zastępuje wizja dziewczynki z zapałkami, a konkretniej – chłopczyka z nartami, któremu rodzice nie założyli na stok pampersa, i który podczas pewnej czynności, nie dopilnowanej do końca, pomoczył na mrozie spodnie. Wsiadając do samochodu odczytują z wyświetlacza – minus siedemnaście.
Najwyższy czas pojechać do pracy, wszak to już dziewiętnasta. Piotr, zauważywszy, że tak jak długo coś robi, wizja miski oddala się (kiedy zaś odpoczywa – miska powraca), zabiera się za wymianę filtru kabinowego w swoim samochodzie. Zapchany filtr to brak ciepła.
W pracy – wiadomo – robi się, co trzeba. Tym razem – fotografuje się i filmuje się, ale nie się, tylko innych, uważając, by obraz nie drgał za bardzo, i oburzonym wzrokiem mierząc przeszkadzających w robocie. W pracy to w sumie była premiera. Pani reżyser szczęśliwa, aktorzy też, widzowie – jak najbardziej. No, naprawdę jest OK. Wino w kieliszkach, podświetlone na zielenie, pomarańcze i błękity, brawa, ukłony, pytania i odpowiedzi. Miło, sympatycznie, osiągnięcie, sukces. Nie, naprawdę było dobrze. Ale mimo wszystko – wracając po 22.00 do auta Piotr pomyślał, że największym osiągnięciem tego dnia był nowy filtr kabinowy na swoim miejscu. To rozbieranie tapicerki – przy kilkunastostopniowym mrozie, nurkowanie pod deską rozdzielczą, gdzie zwykle przebywają czyjeś buty, rozczesywanie kolorowych kabli, rozświetlanie zakamarków, które wyszkolony serwisant z pewnością zna na pamięć i na dotyk (ale nie Piotr). Tak więc nie lodowisko, nie łyżwy ani narty, nie premiera, nie filmowanie i zdjęciowanie, nawet nie zwycięstwo nad wizją białej miski (nie: myszki). Człowiek, prędzej czy później, wraca do tego, co jest mu bliskie, co tak naprawdę sprawia przyjemność, kim naprawdę jest. Nawet, jeśli wychodzi, że jest kretem. (Jeszcze nie pomyślał o tym, że kretynem, ale kto wie…)
……
– Proszę pana, ale co to za bełkot tutaj…?!
– A taki.