Nie wiem, skąd się u mnie bierze. Prosty, głupi przykład – słyszę teraz ciągle w głowie Secret World Petera Gabriela, wersja z dwupłytowego albumu, który ukazał się co najmniej dziesięć lat temu. Ten utwór gra teraz w mojej głowie z całą swoją siłą. Ale nie muszę go sobie wyobrażać, bo mam go w komputerze, mógłbym go odtworzyć, skierować prosto do uszu, mam odtwarzacz i słuchawki. W zasięgu mojej ręki jest zatopić się w nim teraz, kiedy go słyszę, tuż przed snem, w ciemności poszaleć, z widokiem na łysiejącą brzozę za oknem, po zgaszeniu światła w kuchni, patrząc na nią, jej zarys, w świetle ulicznych lamp.
Ale nie chcę go słuchać, nie chcę go puścić w uszy. Czuję jakąś obawę, rezerwę, powstrzymanie. Skąd, dlaczego? Czy może dlatego, że za bardzo zapanuje nade mną, wywoła zbyt silne emocje. A może przeciwnie – nagranie okaże się zbyt proste, prymitywne wręcz. Przecież znam ja na pamięć i wiem, że jak na mój gust aranż mógłby być trochę bardziej subtelny, wysublimowany. A może dlatego, że w wyobraźni mogę sterować tym utworem jak chcę, cofać go, przesuwać do ulubionych miejsc, kompulsywnie sobie aplikować. Może w wersji z nagrania jest zbyt nudny, albo zbyt samodzielny, a ja chcę mieć nad nim kontrolę…
Ambiwalencja dotyczy też ludzi, których bardzo lubię, ale coś mnie powstrzymuje przed kontaktem z nimi. Jakaś chęć samoobrony… Dlaczego? Nie wiem.