Strach ściska gardło. Patrzę na dwa biurka i cztery monitory. Z tyłu, przy stoliku, w siatce i na podłodze, trzy litry soku pomidorowego, dziewięć litrów wody, puszka ananasów, obiad do odgrzewania, ciastka, bułki i co tam jeszcze. Ten pokój ma się stać na najbliższe dni moją celą, samotnią, ziemią i niebem, powietrzem i limitem, obronnym zamkiem, grobem i powstaniem od martwych (oby).
Od czego zacząć, gdzie szukać początku nici, który chowa się gdzieś na magnetycznych taśmach zapisu z kamery. I potem iść jej tropem, mając w pamięci finał, który… powstał najpierwej, tu, w wyobraźni.
Na szczęście nie nagrałem tego wiele, nie będzie żal tego, czego już nie ma. Sztuka eliminacji – ktoś kiedyś powiedział – oto reżyseria!
To kolejne rozstania i powroty. Utrzymanie dystansu i zjednoczenie się z tworzywem. Ja, ale i nie ja, ja i ja obcy przede wszystkim sobie. Pan i sługa, sędzia i sądzony, budowniczy i rozwalający.