W piątek wieczorem, gdy chciałem wejść na mój blog patrz.kubic.info, ukazała się strona z czerwoną tarczą informującą, że ten adres, czyli mój blog, moja strona(!), rozsiewa szkodliwe oprogramowanie. Nie ma większego ciosu dla właściciela, autora i programisty w jednej osobie. Gdyby było nas trzech, ten cios nie byłby tak dotkliwy, niestety, musiałem przyjąć go sam.
Internetowe recepty w takich sytuacjach radzą w pierwszym punkcie, spokój. Czy nie mogliby radzić na wstępie czegoś, co da się zrealizować?
Dwa dni pełne myślenia i prób, Sherlock Holmes z puszką piwa w ręce śledzi daty i nazwy plików, zagląda im środka… Dziś rano – jest! Obca, wstrętna, obrzydliwa instrukcja dopisana na samym początku pliku konfiguracyjnego.
Na szczęście jest już po problemie. Ale – na razie – bo nie jest jasne, dlaczego e-robak dodał paskudny kod do pliku, który przecież tkwi za ścianą zabezpieczeń. Gdzieś tam jest dziura, wyłom, jedna ruszająca się cegła, przez którą – lezą…