Czasami, nie wiadomo dlaczego, choć mógłbym się domyślać, analizować, i pewnie znalazłbym powody, bardziej lub mnie słuszne i trafione, ale uczciwie muszę powiedzieć, że do końca nigdy nie wiem dlaczego, napada mnie pewna chęć, a teraz już wiem, że skoro ją czuję, powinienem uciekać, głównie uciekać od ludzi, żeby nie przysporzyć sobie kłopotów. Gdybym jeszcze żył sam, mógłbym sobie pozwolić, ale teraz nie bardzo mogę, zresztą, skoro nawet sam nie wiem, czy ta chęć jest słuszna i ma swoje poparcie w rzeczywistości, (bo jaka jest rzeczywistość), to tym bardziej powinienem uciekać, żeby przypadkiem przez koszmarną pomyłkę nie napytać sobie biedy, sobie jak sobie, ale mojej rodzinie, poprzez, dajmy na to dość prostą przyczynę, jak kłopoty ze zdobyciem odpowiedniej ilości tak zwanych środków do życia.
Mowa o chęci mówienia prawdy, albo – tak zwanej prawdy, takiej, jaką ja ją postrzegam – o innych ludziach. Począwszy od tak banalnego przykładu, jak dzisiaj w autobusie, w drodze powrotnej z pracy, gdy z rzędów poza mną zaczął docierać do mnie wyraźny zapach czy to gorzelni czy browaru. Przez chwilę rozważałem i próbowałem sobie wyobrazić, co by było gdybym tak po prostu odwrócił się i powiedział to, co myślę. Na szczęście rozsądek, a może raczej kiepskie samopoczucie, pozwoliło mi wybrać wyjście ucieczki, przesiadając się dwa rzędy dalej. No i trzeba to uznać za zwycięstwo, bo owi chłopcy, jak się okazało, zaczęli się przeciskać do wyjścia dokładnie w momencie, kiedy i ja zacząłem to robić, co oznaczało, że pochodzimy z tego samego miasteczka; ucieszyłem się nawet, że ktoś zapobiegliwy ustawił na tym przystanku bez wiaty, w środku pustego chodnika, kosz na śmieci, bo ulżyli swoim dłoniom wrzucając tam po kolei puste już puszki.
Istota współżycia wymaga jednak, aby nie mówić tego, co się widzi, wobec tej osoby, u której się to widzi. Głównie dlatego, że w większości przypadków, ta osoba i tak już wie, co widzą inni, ale dla jakichś najwyraźniej wyższych celów i powodów, w przypadku, gdy padną słowa o owej wiedzy, stanowczo zaprzecza, udowadnia coś zupełnie przeciwnego, czym, a znam siebie, powoduje tylko moje rozsierdzenie i coraz większy nacisk, a potem wściekłość. Bo dlaczego ktoś, zaprzeczając oczywistym oczywistościom, na własne życzenie tylko bardziej się pogrąża, a cóż może być bardziej żałosnego nad podziwianie "nowych szat cesarza" w momencie, gdy jest on przecież nagi.
Ale jest i inne mówienie prawdy, i trudno się mu oprzeć, nawet gdy podskórnie czuję, że jest destrukcyjne i niesprawiedliwe wręcz; wobec osób, które niczego złego mi nie zrobiły, zawsze były nad wyraz przyjazne i cierpliwe, ale ja tym bardzie, niekiedy, wyciągam te jakieś niedokładności, niedoskonałości, potknięcia, żeby bezlitośnie przetestować tę cierpliwość, dobroć, dotrzeć do ich końca, czyli w efekcie, zaprzeczyć. Tak, lepiej uciekać.