Gdzieś… mają

Rząd kas w jasno oświetlonym hallu. Na co drugiej napis w stylu "kasa nieczynna, zapraszamy obok". Stamtąd, w środek małego tłumu ludzi wdzierają się okrzyki "zapraszam do kasy". Tam też czerwona koszulka i czerwona czapeczka z daszkiem, nasunięta mocno na oczy, lecz pod nimi – szeroki uśmiech.
– O, pani uśmiechnięta! Długo pani tu pracuje?
– Niedługo! – Dziewczyna nie zbita z tropu. Wiadomo, że niedługo, nikt, kto tu dłużej pracuje, nie wdaje się w dyskusje. Zresztą, zaraz, ma plakietkę "uczę się" na lewej stronie koszulki.
– Musi się pani tak uśmiechać? Tak każą?
– Na taki dobry dzień!
Akurat. Te dobre dni kończą się definitywnie i najpóźniej po tygodniu. Pozostaje już tylko wymarzona pierwsza praca w dobrze zgranym zespole.
Nagle obok niej inna, starsza i chuda, w popielatej koszulce i popielatej czapce z daszkiem. Była tu wcześniej, czy wyrosła dopiero teraz? Etykietka "instruktor", na twarzy – bezbarwność, obojętność, nieobecność, przezroczystość, jakaś mieszanina tych cech…
– To proszę zestaw, z frytkami i colą, koniecznie bez cukru.
Uśmiechnięta dziewczyna w czerwieni, w prostej koszulce z kołnierzykiem starczającym za wszelkie dodatki, i w czapeczce nasuniętej na oczy, wskazującym, powolnym palcem naciska niewidoczne, chyba wirtualne klawisze, gdzieś tam, przed sobą.
– Przyniosę – instruktorka niespodziewanie śmiga do tyłu, jak na łyżwie i z zaskakującym tu polotem, nie pasującym do tej obojętnej i przezroczystej twarzy, podjeżdża długim krokiem pod automat do napojów.
– Cola zero.
– Zero. A mam wybór? Smakuje paskudnie, wyperfumowana woda.
– Jest lepsza od light. Zdrowsza.
Instruktorka to, co mówi, to sobie mówi. Mówić, może nie mówić. Mówi, żeby uspokoić gadatliwego klienta i mieć spokój. Mówi, bo tak jej gdzieś powiedzieli. Kto powiedział – nikt nie wie, nieważne. Nieważne, bo dla tego, kto to powiedział, też było nieważne. Mówi, bo nie wiadomo co, tak sobie mówi. Powiedzieć, ot powiedzieć. Ludzie mówią, a jak mówią, to jest prawda. Cóż jest prawda. Zresztą, cola zdrowsza czy nie, może nie zdrowsza… A dlaczego to nie powiedzieć? Byle coś powiedzieć, byle
, a i jeszcze komuś się chce. Ot, czy się chce…
– Czy mogłaby pani…
– Ja nic nie mogę. Nic ode mnie nie zależy. Życzę smacznego, kasa wolna!

Nad rzędem stolików panoramiczny telewizor. Po chwili zdać sobie można sprawę, że muzyka, poszatkowana ciężkim basem, rozbrzmiewająca tutaj wszędzie z wyjątkiem ogródka i parasoli na zewnątrz, ma swój odpowiednik, łączy się niewidzialnymi nićmi z wyginającymi się na ekranie postaciami. Nieskazitelna blondyna ubrana w skórę, śpiewająca, jak się może wydawać, a w tle nieskazitelna grupka podskakujących facetów, oto nasze towarzystwo. I nieprzerwanie płynące u dołu ekranu napisy – premier… piłkarze… stan wody… kurs dolara…

Światowy koncern, na podstawie szeroko zakrojonych badań nad preferencjami klientów, dowiedział się, że to właśnie jest esencja ludzkich potrzeb. Żarcie, pulsujący rytm, blondyna i przekonanie, że jesteśmy częścią wyższego świata, że ktoś z nami rozmawia, albo przynajmniej informuje, dba o nas, jesteśmy dla niego ważni. I że trzymamy rękę na pulsie, bo jeśli coś się znaczącego stanie, to oni – ktoś, kto dba, czuwa – zaraz to zauważy, oceni, doceni, i napisze o tym na ekranie, takim jak tu, i jak w setkach, tysiącach innych miejsc.

Jesteśmy ważni o ile zapłacimy za bułę, frytki, i perfumowaną wodę. Łączność ze światem to łączność z ową nabytą właśnie bułą, z której możesz wszakże szybko zrezygnować, uchylając klapkę z czerwonym napisem "dziękuję, proszę nie wrzucać tac". Blondyna z ekranu nie pomacha do ciebie, ani nie napiszą o tym na płynącym tam pasku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *