Tęsknię za pisaniem bloga, lecz komputera ciągle nie mam, a w pracy – trudno się skupić, bo to w końcu praca. Powiedzmy.
Refleksja – o sytuacjach, w których robienie czegoś dobrze, to heroizm graniczący z pomieszaniem zmysłów. Chodzi oczywiście o pracę za zapłatę, czyli głównie i najczęściej – za pieniądze. Niektórzy (jak ja) tak długo nie mogą się przekonać, że oferowanie dobrej jakości za niską kwotę jest… demoralizujące dla obu stron – zleceniodawcy i zleceniobiorcy. Niektórzy (niewielu) czasem (tylko) zastanawiają się, komu tak naprawdę powinno zależeć np. na tym, aby koncert został dobrze nagłośniony. Skoro sam menadżer zespołu wykazuje ignorancję dążącą do nieskończoności, skoro realizator dźwięku, gdyby zrealizował dobrze (lub bardzo dobrze), to udowodniłby (menadżerowi, widzom, i co gorsza – sobie), że za takie (prawie żadne, czyli praktycznie za darmo) pieniądze też się da zrobić. Czyli następnym razem menadżer zaoferowałby jeszcze niższą stawkę, bo dacie radę, dobrze było, super poszło… Skoro słuchacze, słuchając tego, co słuchają, nigdy się nie upominają, może się nie znają, albo raczej – nie zwykli się upominać, uważają upominanie się za idiotyzm, niewarty straty czasu, bo i tak menadżer pokiwa głową, i nic z tego, a oni i tak zapłacą następnym razem… bilety po sto pięćdziesiąt sztuka.
No i co? I nic.
…Brzoza za oknem, o białej skórze, prześwitującej przez zieloną suknię z delikatnych listków. Kołysze się niedostrzegalnie, jak niedostrzegalny ten ruch powietrza, bo jeszcze nie wiatr, w te upalne, ostatnie dni…