– Mam do ciebie prośbę – powiedział cicho.
– Tak?
– Możemy porozmawiać? – krótko spojrzał w stronę drzwi biura.
– Tak.
Biuro zamknięte dzisiaj. Niedziela. Korytarzem drepczą powoli ludzie, przystanęliśmy więc z boku, tuż za półeczką, zamontowaną specjalnie do tego, by dźwigała listy obecności. Białe, obfite włosy, białe brwi, uniesione tym bardziej, że duże, przerośnięte. Twarz, o wyrazie ciągłego zmartwienia, zbliżył do mnie, trochę się pochylając, a skoro niższy, to musiałem pochylić się tym bardziej, żeby dosłyszeć cichy, nachalny szept.
– Za dwa tygodnie będzie pogrzeb.
– Tak?
– Tak. Dlatego mam prośbę. Żebyś mi pomógł i się tym zajął.
– Za dwa tygodnie?
– Za dwa tygodnie. Tak ci mówię wstępnie, bo jeszcze się będziemy widzieć.
– Ale czyj pogrzeb?
– Mój.
– Na pewno? Skąd wiesz?
– Wiem. Bo już tak nie da się dłużej.
– …
– Więc jak, pomożesz?
– No dobrze…
– No to jeszcze się zobaczymy. Ja dzisiaj tak wstępnie, jeszcze powiem ci co i jak. Tam trzeba będzie otworzyć furtkę, bo zamknięta na skobel.
– To się załatwi.
– Tam nie ma nikogo, trzeba otworzyć, żeby goście mogli wejść.
– Nie martw się, to wszystko zrobimy. Ty już się niczym nie przejmuj, wszystko będzie jak trzeba.
Moja dłoń na jego niskim, bardzo grubym ramieniu. Twarz może trochę mniej zmartwiona. Może.
Na zewnątrz, dziś, jasno, prawie słońce. Podwórko wybrukowane czerwoną kostką. Wsiadam do samochodu.
– Weź mnie, muszę tam zaglądnąć, tam nikogo niema, czy wszystko w porządku.
– Zostań tu. Musisz zostać.
Na ulicy czekam chwilę, aż dokładnie zamknie się automatyczna brama.