Gra wiatr na bezlistnych włosach drzew. W półmroku pokoju – nagły, przez sen, śmiech dziecka. Dreszcz. Jestem częścią jakiejś wielkiej sprawy, mechanizmu, kręcącego się niewidzialnie. Skulony próbuję odnaleźć w nim moje miejsce, bezpieczne. Po omacku oswajam przestrzeń, przesuwam dłoń po podłodze, czuję jej chłód, ale też dziwną miękkość. Drewno jest miękkie? Docieram do okna. Tam na zewnątrz mała gałązka rzuca wielki cień w poprzek ulicy, szaleje na wietrze. To mój cień, ja jestem w tym tańcu. Nie chcę spać.