W kontraście do tego sposobu życia jawi mi się pewność Chrześcijan wobec "swojego" Boga. Jak często i jak pewnie mówią Chrześcijanie o tym, jaki jest ich Bóg, co zrobi, a czego nie zrobi, co akceptuje a co nie. Ponieważ czytają Pismo Święte, to sądzą, że widzą Pana jakby stał wprost przed nimi – i że mogą Go opisać dokładnie, jaki jest, co zamierza, czego chce, kogo nagrodzi a kogo ukarze i jaką karą.
Wychowałem się w społeczności, która dużo mówiła o Bogu, szczególnie o tym, co zamierza wobec ludzi. Którzy chyba chętniej cytowali słowa, że "Syn Jezus – On nam o Bogu opowiedział", i że "jesteśmy nauczeni przez Pana i wiemy wszystko", niż słowa "teraz widzimy jakby w zwierciadle, w zagadce".
Czuję potrzebę pozostawienia (paradoksalnie, ale adekwatnie do tego kontekstu) większej "wolności Bogu". Stwierdzenia, że więcej nie wiem, niż wiem. Co On zrobi, nad kim się zlituje? To, że żadne z Jego słów nie przeminie bez echa nie oznacza, że On nie może zmienić zdania. Bo może, bo zmieniał w przeszłości. Więc nie bądźmy od Niego mądrzejsi. Zamiast "wiedzieć" może trzeba Go ciągle szukać, jak ten mnich, który może z szacunku, pokory, z bojaźni przed nadużyciem – wędruje poszukując Jego.