Padam…
Nadchodzi burza. Gaszę światło, aby widzieć rozbłyski. Ioana i Beniamin zasnęli w tej samej pozie, on jak powielenie swojego większego odbicia. Padam, ale nie mogę się przełamać by iść spać. Brak jeszcze czegoś. A może już niczego. Może to tylko dusza, pozostawiona w tyle przez pędzące w dzień ciało, próbuje jest teraz dogonić.
Mauzoleum Michaela Jacksona. Ktoś słusznie powiedział w TokFM, że nasza kultura próbuje zachować fizycznie to, co należy tak naprawdę do sfery ducha. Inne kultury dążą do szybkiego unicestwienia martwego ciała. Wtedy pozostaje pamięć, ten czar, w nas. Ale zabalsamowane zwłoki…? Do oglądania? One nie będą substytutem ani gwarantem zachowania w pamięci. "Uświęcenie czasem jest bardzo bliskie bezczeszczeniu, zwłaszcza w odniesieniu do zmarłych". To dość mądre zdanie…
Beniamin. Najwyraźniej rozumie więcej niż jest w stanie powiedzieć… Tego nie było tak widać po Sarze. Kiedy trzy lata temu czytałem o "języku migowym dzieci", to w odniesieniu do córki wydawał mi się on sztuczny, niepotrzebny. Ale w przypadku tego chłopca – tak, my się nim posługujemy. On nam pokazuje, czego chce, gdzie chce iść. Ciekawe, że ja też (może własnie dlatego, że "chłopiec"), odczuwam problem w wysławianiu się.
Nie mam weny pisać, przyznaję. Zwyczajność, bo realizuję się w codziennych, dość "zwykłych" zadaniach. Jutro miała być premiera, ale nie będzie. "Nic to, Baśka"… Nie jeden raz się odwoływało. Serce biło na jutro, wychodziliśmy na ostatnią prostą, max zaangażowania, sił,nowe zakupy, na jutro marynarka i lepsze spodnie, muzyka wewnątrz gra. Jeszcze gra, ale już nie zagra. Kij z tym, wszystko jedno, może być, może nie być, naciśnie się jeden guzik albo drugi, zwinie albo rozwinie kable, ściągnie głośniki. Jak w fabryce, nie moje sprawa.
Acha, może jeszcze ponarzekam na jednego lekarza. W przychodni, zdaje się chirurgii szczękowej, na Batorego, przyjmują 10 osób. Ioana miała szczęście, że zdążyła, jako pacjentka z odległego o 40 km miasteczka musiała dojechać, a w tym czasie inni już trzymali sobie kolejkę. Po zarejestrowaniu się i odczekaniu niecałych jedynie 3 godzin weszła do gabinetu, gdzie pani doktor, rzuciwszy okiem w dokumentację, powiedziała: "Aaa, tym pani problemem zajmował się rok temu inny lekarz, on będzie jutro, może pani przyjdzie jutro?" Ach, jakie to piękne!!! Jak znaleźć określenie na taką propozycję? Surrealizm, Salvadore Dali, okrzyk Munka (może bolał go właśnie ząb), IX Symfonia Beethovena, "Człowiek z marmuru", "Kraksa" Andy Warhola – wszystko się w tym mieści, prawie że od stworzenia Świata. Wiry dziejowe, faktale, pulsary, neutrina, nawet kwarki… I długa fala surfingowa, tak długo z brzegu oczekiwana… Ale od bicia w ciemię głowa – czy może stwardnieć? Ioana nie w ciemię bita, nie dała się spławić. Brawo, dziewczyno!
No to jeszcze historyjka. Na obiad idę do baru studenckiego na ul. Czystej. Pomidorowa plus kasza gryczana z masłem (to na uspokojenie). Cena – trochę ponad 3 złotych. W domu nie uwierzą, że za tyle zjadłem obiad. Wyjmuję 50 złotych i… pani nie ma wydać. "Proszę pana, ja nie moge stąd odejść". "Więc co?". "Nic" – ona odpowiada. "To do widzenia". Następny, na rogu ul. Czystej jest bar "Górnik". Zamawiam, kładę 50 zł. "Nie mam wydać, szefowa przed chwilą wzięła forsę i wyszła. Może w aptece rozmienią". Rety, może jakiś haracz płaciła dziś cała ulica? Wracam do domu a tam goście z Niemiec, tych "Zachodnich". Opowiadam tę historię. Ruth śmieje się, kręci głową i mówi: "Opowiem mojej siostrze, to mi nie uwierzy".
No to jeszcze jedna. Z CB radia: "Miśki łapią pod kościołem. Uwaga, będą chcieli więcej, bo muszą księdzu odpalić za użyczenie miejsca". Przysłowia mądrością narodów.
Miśki łapią, na obszarze zabudowanym. Jak już nałapią, to wsiadają w wóz, i bez kogutów lecą 90 km/h przez ten sam obszar zabudowany. Lecę za nimi, nie mogę ich dogonić, ale wiem, ze dopóki jestem z tyłu, to mi nic nie zrobią.
No to jeszcze. "Lechu, mam założyć firmę? Może powinienem? Byłoby mi łatwiej, wystawiałbym faktury…". "Piotrek, jak długo możesz, leć bez firmy. Powiem ci, że tak jak tu stoimy, to każda złotówka wydana przez nas, ba, wydana przez zwykłego chłopa na wsi, będzie lepiej spożytkowana, niż ta wydana przez urzędnika".
Może mam kryzys, bo widzę więcej bezsensu wokół. I tego, jak życie rozmija się drastycznie z przepisami, prawem. Chyba całe szczęście, że istnieje coś takiego jak ludzkie porozumienie, pewne zaufanie, wzajemne wyczucie. Że tworzymy na co dzień własne, niepisane prawo. Tak jest wszędzie – od ruchu drogowego po robienie interesów. To dla mnie ciężkie, mnie – wychowywanego na "porządnego" człowieka.
No dobrze, więc jeszcze jedna historia. Wujek, 80-letni, ale krzepki chłop, na badaniach lekarskich na prawo jazdy, zawsze kombinował z prawym okiem. Lekarz kazał mu zasłaniać ręką, ale on tę rękę tak uchylał na bok. Tylko że pewnego razu trafił na lekarza, który mu zasłonił wielkim kawałem waty. No i wyszło, że z prawem jazdy będzie problem. Wujek, porządny, uczciwy chrześcijanin: "No i ja te badania do kosza, i poszedłem do innego lekarza". "Ale wujku, jak ty tak mogłeś?" "Wiesz, ja mam z tym taki problem, że jak byłem młody za Niemców, to nie można było mieć zboża. A ja to zboże po kryjomu nosiłem".
No i…? Co "no i…"? Czy coś wiadomo?
Błyska się dalej. Może te błyski to jedyna pewna rzecz na tym świecie. Przeskok iskry, wydarzenie typowo fizyczne, bez interpretacji, zakwalifikowania, bez niczyjej akceptacji ani biurokratycznego podpisu. Burza ma nas w nosie, i za to m.in. ją lubię.