Przedszkole!

Dzisiaj – "drzwi otwarte" w przedszkolu, do którego Sara ma chodzić od września. Byłem ja z Sarą. Po pierwsze – wspaniały spacer z moją córką u boku, droga zajmuje około dziesięciu minut. Szliśmy wąską alejką osiedlową w dół, ale daleko, na horyzoncie widać było już pola. Rozmawialiśmy o tym i owym, niczym zbyt ważnym ani konkretnym. Ot, rozmowa ludzi, którzy mają dużo czasu i nigdzie się nie spieszą.

Moje pierwsze wrażenie w przedszkolu – niestety jakby przerażające. Nagle dotarły do mnie te wszystkie porównania szkoły jako maszynki do mięsa. Pamiętacie taki film? Z muzyką bardzo znanej grupy, bardzo znany film (w tym momencie pamięć mi odmawia), w której uczniowie wpadają do maszynki do mięsa…

Te zabawy, które prezentowały (z dumą) przedszkolanki, wydały mi się bardzo dziecinne, jakby nie dla 3-4 latków, ale dla dwulatków. No i to, że wszyscy mają robić to samo – mają grzecznie stać, grzecznie nie rozmawiać, grzecznie czekać na polecenia. Teraz śpiewamy, teraz idziemy w kółeczku, recytujemy, kłaniamy się. Kiedy pomyślałem, że moja córka cofnie się tu w rozwoju, to zapaliło mi się czerwone światełko – że to chyba ze mną zaczyna być coś nie tak.

No ale idąc dalej rozpoczętymi rozważaniami – zobaczyłem, że to jest pierwowzór społeczeństwa. Bo te dzieci zewnętrznie wykonywały polecenia, ale wewnętrznie – czekały na moment, żeby zrobić to, na co mają ochotę. Wyrwać się z kółka, do kogoś zagadać, wyłamać się ze schematu: lewa nóżka, rączki w górę itd. A dorośli? W pracy schematyczni, wciskani w schematy, robią minimum konieczne, a czekają tylko na przerwę na kawę i żeby o innych poplotkować.

Wracając do dzieci… Zadziwiający jest pewien typ dobroduszności, który np. dzieci czyni jeszcze bardziej dziecięcymi, zamiast popychać w kierunku dorosłości.

I jeszcze jedna myśl, którą kiedyś już napisałem – mam wrażenie, że emocjonalnie zostajemy tacy sami przez całe życie. Choć rozwijamy się intelektualnie, uczymy się panować nad sobą, to odruchy emocjonalne, pierwsze drgnienia, ten zrąb uczuć pozostaje.

Uff, na koniec – pokrzepiający spacer z moją córką do domu. Wśród lekkiej mżawki, owionięci wiatrem grającym na igłach drzew.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *