Widziałem się z moim synem przez Skype. Poznał mnie, zaczął się śmiać i odmachiwał mi ręką. Właśnie ukazał się jego pierwszy ząb, ale nie dane mi jest to zobaczyć. Cóż, sam pielęgnuję podróże i zachęcam do nich moją rodzinę. Jako wyznawca hasła: "dom nie jest po to, aby w nim żyć, ale aby do niego wracać" nie powinienem czuć się rozczarowany.
Wczoraj Sara powiedziała mi kilka ciepłych słów, oczywiście przez internet. O Ioanie nie piszę, to jest zbyt moje.
W sobotę byłem w restauracji, gdzie pracuje mój brat. Rzadko się teraz widujemy. Kiedy kręcił się między stolikami przypomniałem go sobie, gdy miał cztery, pięć czy sześć lat. W okularkach, o sylwetce mądrali-omnibusa, z okrągłą głową. BYŁ omnibusem. Od kiedy poznał cyfry, śledził zestawienia drużyn piłkarskich, znał na pamięć notowania. Jestem pewien, że mógłby świetnie obracać kapitałem, gdyby tylko mógł się do tego przemóc.
Teraz, gdy przechodził obok mnie, zamienialiśmy dwa, trzy słowa. Na więcej nie mógł sobie pozwolić. Siedziałem samotnie przy małym dwuosobowym stoliku, na środku salki, i żeby nie patrzeć innym gościom w talerze ani twarze, wyglądałem przez okno. Tam powiewały flagi, nawet nie zauważyłem, że taki wiatr. Maszty, flagi i liny, obijające się o maszty… Pamiętam – grające na nich – głucho na drewnianych, i dźwięcznie na aluminiowych. Tę muzykę fałów bijących w maszty, gdy zasypialiśmy we wnętrzu mazurskiego jachciku.
Przy pożegnaniu uśmiechnął się…